sobota, 25 października 2014

Rozdział 6 Diabeł zwie się

Słońce jeszcze nie wstało, przyroda szykując się do zimowych miesięcy traci swój świeży blask i ciepły urok. Liście spadały z drzew tworząc mokrą i śliską nawierzchnie. Coraz częściej padający deszcz i niższe temperatury nie zachęca do spacerów czy wychodzenia z domów. Niektórzy jednak dbając o formę ćwicząc regularnie. Każdy biegacz wie, że trening oczyszcza nie tylko ciało a także głowę. Mimo wolnego dnia, na który niektórzy czekają by móc się wyspać  i odpocząć po ciężkim tygodniu pracy to inni wstają wcześnie, aby pobyć sami z własnymi myślami.
Jednak nie wszyscy chcą tak wcześnie wstawać. Pamiętał jak sam wykorzystywał każdy wolny dzień, aby spać do południa. Nie chciał, więc nikogo budzić. Niech śpią stwierdził szykując się do wyjścia. Robił to powoli i bardzo cicho bojąc się, że kogoś obudzi. Wypił pierwszy łyk kawy, zamknął zamki i wybiegł.
Chciał oczyścić umysł, w który ostatnio gromadziło się zbyt dużo niepotrzebnym myśli. Każdy kolejny metr miał sprawiać żeby poczuć się lepiej, lecz tak nie było. Nie zwracał uwagi na zimne powietrze i mokre otoczenie. Jego cała uwaga kręciła się wokół jednej osoby.
Nie wiedział czy był zły, rozdrażniony, rozżalony czy szczęśliwy. Przez cały czas się zastanawiał, jakim cudem on się tutaj znalazł. Jak James mu powiedział, że naprzeciwko wprowadził się Japończyk nie zwrócił na to zbytnio uwagę. Kiedy jednak dowiedział się jak się on nazywa zastanawiał się czy się nie przesłyszał. Skąd on się tutaj wziął. Chciał poznać odpowiedzi na to pytanie. Usłyszał coś o szkoleniu zorganizowanym przez FBI. Raczej trzeba było się bardzo napracować, aby się na nie dostać pomyślał. Nigdy by nie pomyślał, że był aż tak ambitny. Jak widać w ogóle go nie znał i chyba nigdy nie poznał i nie pozna. Tak naprawdę chyba nic o sobie nie wiedzieli.
Przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę, kiedy ten się na niego obraził. Ale musiał wyjechać nie było innej opcji. Świat jego rodziny się załamał a on nie chciał zostawiać ich tak samych. Ale to oni jego zostawili. Ojciec zmarł trzy tygodnie po jego powrocie do domu. Przeszedł dwa zawał a trzeci był już końcem. Matka trzy lata starała się dojść do siebie naprzemiennie walcząc z depresją i bólem, lecz i ona tą walkę przegrała. Mimo jego ciągłej pomocy i starań przyszedł czas gdzie został sam ze wszystkimi problemami.
Potem nie widział innej opcji jak zostanie na amerykańskim kontynencie. Wahał się nad powrotem jednak nie chciał zrzucać na czyjeś barki własnych problemów. Krótko po tym wydawało mu się, że miał jednak halucynacje. Łapał się na tym, że wysocy, ciemnoskórzy goście przypominali mu jego. Chyba pragnął wtedy mieć kogoś bliskiego przy sobie. Tak to sobie tłumaczył.
Ale teraz nie mógł o tym myśleć. Ułożył sobie świat, gdzie każdy z jego elementów jest jak zgrabnie wypucowany i wygładzony klocek idealnie pasujący do harmonijnej całości i nie chciał tego zmieniać. Nie chciał, aby coś zrujnowało konstrukcje, którą stworzył i podtrzymywał przez tyle lat.
Zastanawiał się czy w ogóle chce się z nim zobaczyć. Z jednej strony chciałby gdzieś na niego wpaść zamienić dwa, trzy słowa, aby dowiedzieć się, co u reszty, lecz jednak się bał. Kiedyś mu na nim zależało i to nawet bardzo. Wiedział jednak, że on nie traktuje tego poważnie. Nigdy nie traktował, co go bardzo bolało. Pewnie jak wyjechał to bardzo szybko znalazł się ktoś, kto zajął jego miejsce. Wierzy w to. Chciał w to wierzyć. Jemu to zajęło trochę więcej czasu. W ciężkich dla siebie czasie chciał mieć, jaką pomoc, jakieś wsparcie w najgorszych chwilach. Przeszedł jednak przez wszystko sam i teraz już go nie potrzebował. Nawet o nim nie myślał, dopóki nie usłyszał, że tutaj jest. Teraz bał się, że uczucia wrócą, a on nie może sobie na to pozwolić.
Nie potrafił opanować swoich uczuć. Wiedział jednak, że obowiązek nakazuje mu poświęcić jego własne potrzeby i pragnienia, aby chronić tych, na których mu najbardziej zależy i za których jest odpowiedzialny.
Nawet się nie zorientował jak długo go nie było. Otwierając drzwi słyszał rozmowy i śmiechy w kuchni. Uśmiechnął się sam do siebie. Tak musi się cieszyć szczęściem, które posiada, a ma go bardzo dużo.

Czy ten człowiek naprawdę musi tyle gadać. Lubił Gregora, ale słuchanie tego jak drużyna jego syna zdobyło mistrzostwo miasta  było nudne. Nie byłoby gdyby słuchać tego po raz pierwszy, ale po dziesiąty wysłuchaniu tej wspaniałej opowieści człowiek miał dosyć. Tym bardziej, że padało a jemu się spieszyło. Błagam Julia zabierz go wreszcie. Chyba umiała czytać w myślach, bo spełniła jego prośbę. Obserwował jak z kiepską miną kumpel jedzie na spotkanie z teściową, a on mógł ze spokojem wrócić do domu. Nie wiedział jednak, czemu się odwrócił. Żałował,  że to zrobił. Że musiał trafić akurat na niego. Zignoruj go zaczął sobie powtarzać, lecz nie potrafił. Pomoże mu i odwiezie do domu, po co ma iść pieszo.
Pokłócili się. Obwiniali nawzajem. Sam się zastanawiał, dokąd doprowadziłaby ta rozmowa, gdyby nie telefon. Wywalił go z samochodu. Nie skłamał, naprawdę się spieszył. Odjeżdżając oddzwonił.
-Hej skarbie już wracam. Tak coś mnie zatrzymało. A kogo mogłem spotkać? Tak dokładnie Georga. Czekajcie na mnie i bądźcie grzeczni - odłożył telefon. Miał teraz obowiązki i to one stanowiły najważniejszą cześć jego życia.


Nic nie pił a czuł się jakby miał kaca. Przez spotkanie z Taigą prawie wcale nie spał w nocy. A dziś go czekał kolejny ciężki dzień. Miał nadzieje, że dzieci nie wykończą go dzisiaj a późniejsze szkolenie nie będzie aż tak męczące. Pogoda jednak nie poprawiała humoru. Deszcz padał niemiłosiernie. Stwierdził, że raczej nie dojdzie suchy do przedszkola, wiec uszykował sobie rzeczy na przebranie. Jak tak dalej pójdzie to kupi sobie porządny płaszcz przeciwdeszczowy, ponieważ ciągle padało.
Jego przypuszczenia się sprawdziły. Nie zdążył pokonać połowy drogi to był cały przemoczony. Camile nic nie powiedziała jak go zobaczyła i z uśmiechem na twarzy podała mu ręcznik. Cieszył się, chociaż że zdążył przyjść przed większością dzieci.
To było żałosne, pomyślał, kilkuletnie dzieci są przywożone samochodami przez rodziców a on musi biegać na piechotę.
Przebranie zajęło mu chwile, dostał nawet suszarkę do włosów, której nawet nie użył. Wchodząc do sali zauważył, że sporej części dzieci nie ma. Z chłopców byli bliźniaki i Max, a dziewczynek było tylko dziewięć.
-Pogoda sprzyja chorobą u dzieci- skomentowała Cam - a potem jedno szybko zaraża się od drugiego i mamy tego efekt. Ciesz się przynajmniej będziesz miał mniej obowiązków. Myślę, że nie ma sensu iść dalej z programem, bo trzeba będzie to później powtórzyć z resztą.
Literka P musi poczekać - pomyślał.
-To, co robimy? - zapytał.
Cały dzień spędzili głównie na zabawach. Ćwiczyli trochę przerobione już literki i cyferki, ale pogoda nie sprzyjała nauce, a takich małych dzieci nie można przemęczać. W między czasie dostał wiadomość od pani dyrektor, że dziś ma zostać do popołudnia u nich, bo zajęcia szkoleniowe ma odwołane. Agent Smith, który był odpowiedzialny za jego grupę nie mógł się do niego dodzwonić. Nic dziwnego, bo nigdy nie miał telefonu przy sobie. Ciągłe siedzenie, leżenie i turlanie się po dywanie sprawiło, że już pierwszego dnia go odłożył. Miał pięć nieodebranych połączeń a przy szóstym już odebranym dostał potwierdzenie słów starszej pani. Nigdy nie zostawał z dziećmi tak długo.
-Przynajmniej rodzice będą mogli zobaczyć słynnego pana agenta -skomentowała Cam- Wielu rodziców pyta o ciebie, a ponieważ wychodzisz przed tym jak dzieci są odbierane to nikt cię nie widzi.
Nie poprawiła mu tym humoru. Później w sytuacji awaryjnej gdzie jedna z pań musiała wyjść wcześniej i brakowało opiekunki dla grupy, to został z dziećmi całkowicie sam na prawie półtorej godziny. Nie wiedział, co ma zrobić. Obyło się jednak bez dzwonienia do Kuroko. Wytłumaczył dzieciom zasady gry w kalambury i tak spodobała się zabawa, że nawet nie zauważył, że minął czas na drzemkę. Dopiero, kiedy Ana i Sarah zaczęły ziewać zorientował się. Chłopcy już z przyzwyczajenia nie chcieli spać na swoim miejscu tylko na środku gdzie Daiki odbywał swoje krótkie drzemki. Dzieci nie dały się przekonać a on został zmuszony przez małych szantażystów i położył się wśród grupy dwunastu dzieci. Nie spał. Cały czas czuwał, bo wiedział, że został z nimi sam i musi wstać jakby któreś chciało do łazienki. Słyszał gwar za drzwiami, nie wiedział jednak, że drzemka im się troszeczkę przedłużyła. Cam wchodząc do pomieszczenia zauważyła, że wszyscy śpią.
-Przepraszam, że to tak długo trwało. Poszliście o dobrej godzinie spać? - podeszła cicho do nich.
-Nie. Tak jakoś wyszło.
-Raczej na pewno, bo już rodzice przyszli po dzieci.
-Już ta godzina? - jak mógł tak długo leżeć.
-Dokładnie. Ale nie budź reszty. Max, Ros, Ana i Isa. Pomóż mi ich zabrać a reszta niech śpi - powiedziała i zabrała zaspaną Ane na ręce.
Posłuchał i ostrożnie odsunął jednego z bliźniaków i zabrał Maxa i wyszedł. Chłopiec jeszcze zaspany automatycznie przytulił się do jego szyi. Na korytarzu stała duża grupa rodziców. Część już pomagała się ubrać dzieciom z innych grup, inni czekali na swoje pociechy. Cam wiedziała, jakie dziecko oddać, jakiemu dorosłemu dla niego jednak była to zagadka. Nie rozpoznawał nikogo z rodziców swoich podopiecznych.
-Coś ledwo wstaliśmy - powiedziała do niego jedna z kobiet.
-Babcia - odezwał się Max
-Chodź do mnie mój ty urwisie. Bo twój słynny agent ma jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
-Oczywiście, bo on musi ciągle łapać przestępców - ożywił się chłopiec oddany w ręce babci.
-Pożegnaj się - upomniała go staruszka.
-Do widzenia panie Daiki
-Miło było wreszcie pana poznać agencie Aonime.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Pożegnał się i poszedł po kolejnego z podopiecznych. Ucieszył go fakt, że dzieci tak bardzo go lubią i tak go podziwiają. O przekręcone nazwisko nie miał żalu, przedstawił się raz i dzieci mogły dokładnie nie zapamiętać. Mniejszy problem miał z Ros, która odziedziczyła po matce ciemną karnacje. Ciemniejszą nawet od jego własnej. Odprowadził także Cleo, której ojciec przyszedł w międzyczasie. Każde z rodziców chciało, chociaż zamienić słowo z uwielbianym przez ich córki policjantem. Więcej czasu spędzał z chłopcami, nie wiedział, że przez młode panienki też jest podziwiany. A był. Widział to po rumieńcach dziewczynek jak ich rodzice coś o nim mówili. Stwierdził, że musi poświęcać im więcej uwagi.
W sali została piątka. Bliźniacy, Sophia, Emma i Olivia. Brakowało mu trochę świeżego powietrza, ale cały dzień mocno padało i nie było możliwości wyjścia na dwór. Z drugiej strony się cieszył, że w taką pogodę nie musiał jechać na drugi koniec miasta na szkolenie. Do końca zajęć bawił się i grał z dziećmi w różne gry. Starał się poświęcać uwagę równo na wszystkie dzieci. Co chwile wpadała któraś z pań z pytaniem jak sobie radzi. Jakieś dzieci się pochorowały i trzeba było czekać na rodziców, który nie mogli przyjechać z powodu zalanych ulic. W tym czasie trzeba było zapanować na wszystkim, z czym nie poradziły sobie dwie praktykantki. Nie ich wina. Znał to z doświadczenia, że żadne zajęcia teoretyczne nie przygotują cię do bolesnej rzeczywistości. Kiedy przyszła pora, aby odprowadzić resztę nagle wszystkie panie, które co chwile przychodziły zniknęły. Pojawiły się mamy Emmy i Olivii, lecz została mu jeszcze trójka i nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Siedział, więc z nimi w sali czekając na kogoś, kto powie mu, co zrobić. Odniósł dziwne wrażenie, że Sophie bardzo dobrze dogaduje się z chłopcami jakby się znali od dawna.
-Przepraszam za to całe zajście, ale były pewne problemy - przyszła Camile - widzę, że sobie dobrze radzicie. A Sophie się nie pochwaliła, że została starszą siostrą.
Dziewczynka uśmiechnęła się potwierdzając tą informacje.
-Ma na imię Isaac. Jest na razie taki mały i mi go jeszcze nie pozwolili wziąć na ręce a przecież jestem odpowiedzialną starszą siostrą.
-Skąd wiesz, że jesteś odpowiedzialną starszą siostrą, jak masz młodszego brata od niedawna - powiedział jeden z chłopców.
-Bo to się czuje - odpowiedział.
W czasie, kiedy dzieci zaczęły się kłócić to Camile powiedziała do Aomine.
-Mama Sophie jest w szpitalu, a jej ojciec jest u niej. Pracuje on z tatą chłopców, który zaraz po wszystkich przyjedzie.
-A nie mógł wcześnie. Ma już pół godziny spóźnienia - zdziwił się
-Przez ten deszcz musieli wypompowywać wodę z domów. Powinieneś wiedzieć, co znaczy służba publiczna.
-Rozumiem, że straż pożarna. Skąd to znam budzenie w środku nocy z powodu kryzysu.
-Dobra idziemy się ubrać - powiedziała już do dzieci.
Też się ubrał. Dyrektorka zagoniła go do sprzątania wszystkich liści, które podczas ulewy spadły z trzech drzew na teranie przedszkola. Ciekaw był, kto by to normalnie robił skoro w placówce pracują same panie. W tym czasie pozostała trójka rzucał sobie piłką. Chcieli mu pomóc, ale stwierdził, że zajmie to wtedy dużo więcej czasu. Przestali grać, kiedy zauważyli wóz strażacki parkujący przed budynkiem.
-S16 27 3c - powiedział aktualny posiadacz piłki.
-Co takiego?- zdziwił się.
-To typ samochodu. Jest najlepszy do odpompowywania wody - wytłumaczył drugi z braci.
Chcieli już wejść do budynku, nie było wyjścia z podwórka przedszkola, kiedy zostali zatrzymani przez trzech facetów.
-Jeszcze trochę musicie tu zostać -powiedział jeden i złapał w biegu jednego z chłopców.
-Wujek Tom - odezwał się trzymany bliźniak.
-Bierzmy się za sprzątanie, bo szef chyba będzie miał dosyć - odezwał się drugi.
-Gdzie tata?- spytał drugi z chłopców.
-Rozmawia z waszą panią. Widzę, że najsłynniejszy agent specjalny został też zagoniony do roboty - powiedział Tom.
-Jak widać - odpowiedział.
Od kiedy to straż pożarna sprząta liście w przedszkolach zastanawiał się. Gdyby pracowali sami poszłoby szybciej a z pomocą, która trochę przeszkadzała było ciekawiej. Dzięki temu poznał swojego sąsiada. James mieszkał z żoną i trójką dzieci. Brat żony był jednym z jego szkoleniowców. Zastanawiał się, który to był, bo nie pamiętam nazwisk. Obiecał sobie, że postara się dowiedzieć, który to. Gdy kończyli przeszła do nich dyrektorka z kolejnym strażakiem.
-Uważam, że mama przesadza. Dopóki są to kolczyki w uszach to mnie to nie przeszkadza.
-Jak ty to sobie wyobrażasz, córka komendanta straży pożarnej, wnuczka emerytowanego wojskowego i dyrektorki przedszkola ma mieć po trzy kolczyki w uszach. To niedopuszczalne.
Czyli nasza pani dyrektor to matka lub teściowa komendanta straży. Nie dziwne, że potrafi ich zagonić do sprzątania.
-To sama z nią porozmawiaj. Dobra chłopaki zbieramy się - powiedział szef - widzę, że swojego agenta specjalnego też zagoniłaś do roboty.
-Pilnuj swoich spraw i swojej córki.
Kiedy skończyli sprzątać i zbierali się do wyjścia zaczęło znowu padać.
-Jeśli chcesz to możemy cię podrzucić i tak mnie odwożą - stwierdził James - bo to chyba nie będzie problem? -spytał komendanta.
-Bez problemu. Czekamy tylko na Taige i jedziemy.
To niemożliwe. Czerwone włosy bliźniaków i to imię nie mogą być przypadkiem. I nie był.
-Możemy już jechać - powiedział Kagami wychodząc z budynku.
-Tata - krzyknęli jednocześnie bliźniacy i pobiegli do niego. Teraz widział mocne podobieństwo synów do ojca.
-Chcemy ci kogoś przedstawić - zaczęli go ciągnąć w jego stronę -to jest pan Daiki.
-Siema Bakagami - odezwał się. Nie wydawał się być zdziwiony jego obecnością.
-Hej Ahomine - odpowiedział.
-Co znaczy Bakagami i Ahomine? - zapytali chłopcy.
-Nic takiego - odpowiedzieli razem.
-Wy się znacie? - zapytał James. A oni spojrzeli na siebie.
-Można tak powiedzieć - odezwał się Taiga.
Mógł się tego domyślić. Diabeł zwie się Kagami.

niedziela, 19 października 2014

Rozdział 5 Twoja czy moja wina

Dedykacja dla CLD za wspaniały komentarz, który zmotywował mnie do szybszego pisania następnej części.

~~~~~~~~

I nagle ich spojrzenia się spotkały. Niby nic wielkiego, ale 10 lat, jakie minęły od ostatniego wydawały się nie mieć końca. Tylko z oczu można było wyczytać inne uczucia. Dla Aomine to było jak spełnienie marzeń zobaczyć znów tego, którego tak bardzo pragnął. Niestety wyraz twarzy drugiego wcale nie pokazywały podobnych emocji. Stali tak dłuższą chwilę w deszczu jak w jakimś filmie dopóki Kagami nie poprawił kaptura i się nie odwrócił mając zamiar odejść.
-Taiga - zawołał za nim ciemnoskóry i ruszył w jego stronę zapomniał jednak o swoich torbach. Nie zdążył zrobić kroku, kiedy dwie z siatek rozdarły się i wszystko rozsypało się na ziemi. Zaczął w pośpiechu wszystko zbierać nie wiedząc, co ma z tym zrobić. W panice rozglądał się, lecz nie widział nigdzie wysokiej postaci. Już chciał zostawić to wszystko i bieg go szukać.
-Idiota- usłyszał nad sobą. W tym czasie jego porozrzucane zakupy były wkładane do jakiejś kolorowej torby.
-Cześć - odezwał się czerwieniąc się jak jakiś nastolatek. W odpowiedzi otrzymał tylko prychnięcie. Dwóch dorosłych facetów zbierających zakupy to musiał być ciekawy widok. Przez cały czas jednak Kagami się nie odezwał.
-Nie zamierzasz się do mnie odzywać? - nie wytrzymał - ej mowie do ciebie.
Nie otrzymał jednak odpowiedzi. Kiedy skończyli zaczęło jeszcze bardziej padać. Starszy zabrał część zakupów i ruszył w stronę zaparkowanych samochodów. Aomine już chciał coś powiedzieć.
-Nie ma sensu żebyś wracał na piechotę - odszedł i nawet się nie odwrócił. Ruszył, więc za nim. Wcale się nie zdziwił, kiedy doszli do znanej mu bardzo dobrze niebieskiej furgonetki. Wrzucił zakupy na tylne siedzenie i usiadł na miejscu pasażera.
Zmienił się. Wydoroślał. Nie patrzył teraz na chłopca, widział teraz mężczyznę. Jego rysy nabrały poważniejszy charakter, włosy miał nieco dłuższe i przekuł prawe ucho. Lewego nie wiedział, więc nie wiedział czy tylko jedno czy obydwa.
Kagami wyjechał z parkingu nawet nie pytając o drogę. Kiedy chciał mu ją wytłumaczyć usłyszał.
-Green street 18 mieszkanie 7. Naprzeciwko twojego mieszkania mieszka mój kumpel. Ma on szwagra, co pracuje w FBI, więc wiedział, kto się tam wprowadza i dlaczego.
-Czyli wiedziałeś, że tu jestem i nie wpadłeś się, chociaż przywitać - czuł się urażony. Kiedy się ostatni raz widzieli trochę się pokłócili, ale myślał, że jednak coś dla niego znaczył.
-Powiedzieliśmy już sobie chyba wszystko, więc nie było sensu - otrzymał w odpowiedzi. Te słowa zabolały. Liczył się z tym, że bardziej tęsknił za Taigą niż ten za nim, ale nie myślał, iż stał mu się całkowicie obojętny.
-Czyli mógłbym już w ogóle dla ciebie nie istnieć? - zapytał już ze złością.
Kagami wydawał się być zszokowanym tym pytanie, bo nie zauważył świateł i musiał gwałtownie hamować. Nic jednak nie odpowiedział. Złość, którą poczuł na początku Aomine teraz zamieniła się w wielki ból. On nie tęsknił, przestał go już całkowicie obchodzić. Usunął go ze swojego życia tak jakby nigdy go tam nie było. Żałował, że nie potrafił tego samego.
-Co robiłeś przez tyle czasu? -zapytał chcąc zabić czymś ciszę i własne myśli - oprócz grania w kosza. Bardzo dobrze ci szło, widziałem wszystkie twoje mecze.
-Serio oglądałeś? - był w wielkim szoku po tym, co usłyszał.
-No wszystkie, jak nie miałem czasu to szukałem powtórek w internecie. Co sobie zrobiłeś, że odszedłeś?
-Ja nic, czy wyglądam jakbym sobie coś zrobił? - odpowiedział po chwili.
-No niby nie, ale zrezygnowałeś z powodu kontuzji? Tak? - pogubił się. Aomine wiedział, że Kagami zbyt kochał koszykówkę by zrezygnować z jakiegoś błahego powodu. Za bardzo cieszył się z gry, a im przeciwnik był silniejszy tym bardziej sprawiało mu to przyjemność. Takiego go zapamiętał i takie odniósł wrażenie jak oglądał go w telewizji.
-Tak, tak kontuzja. Rozwaliłem sobie kolano, tak kolano. Ale teraz jest już dobrze, nie była tak wielka jak myślano na początku. Co u reszty? Jak się miewa na przykład Kuroko? - cała jego wypowiedź była bardzo nerwowa. Tak jakby się denerwował.
-Kuroko z Satsuki prowadzą własne przedszkole. Niedawno zostali rodzicami - zaniepokoi się jego ostatnią wypowiedzią. Była zbyt nerwowa- mają siebie nawzajem i są szczęśliwi. Wiesz mógłbyś się do niego odezwać. W końcu przyjaźniliście się w liceum. Po tym jak wyjechałeś nikomu nie dałeś znaku życia. Wszyscy się martwili.
-Nie miałem czasu, a potem to już tak jakoś wyszło -zaparkował pod jego blokiem - jakoś trudno mi uwierzyć, że ty się martwiłeś.
-Naprawdę tak uważasz!
-A było inaczej? -brzmiało to jak kpina.
-Było. Oczywiście, że było. Wyjechałeś, zostawiłeś mnie nie wyjaśniając nawet, dlaczego. Myślisz, że jak się wtedy czułem. Zrobiłeś, co chciałeś nie pytając mnie o zdanie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak to wtedy bolało. Jak bardzo chciałem żebyś wrócił. Żebyś wrócił do mnie.
-Skoro tak bardzo ci zależało to czemuś do mnie nie przyleciał - wrzasnął w jego stronę.
Aomine zatkało. On chciał żeby przyleciał za nim.
-Chciałeś żebym przyleciał do Ameryki? - zapytał po chwili. Kagami westchnął.
-Teraz i tak to nie mam sensu - chciał zakończyć tą bezsensowną rozmowę.
-Dla mnie ma. Skoro chciałeś ze mną być to, czemu wyjechałeś?
-Bo musiałem wrócić.
-To trzeba było mi powiedzieć, że chce żebym leciał z tobą. Od razu bym się spakował i wsiadł do samolotu. Ale nie trzeba było zrobić po swojemu - puściły mu nerwy. Kagami wyglądał chwile się zastanawiał nad odpowiedzią.
-Naprawdę byś ze mną poleciał? -zapytał zdziwiony.
-A, co w tym dziwnego?
-Nie wyglądałeś na takiego, któremu by naprawdę zależało - stwierdził po chwili.
Zabrakło mu słów. Jak on mógł myśleć, że mu nie zależało.
-Tak myślisz?
-Raczej nigdy nie pokazałeś żeby było inaczej. Miałem dosyć bycia jedyną stroną, której zależy i która traktuje to poważnie - oparł głowę o kierownice - miałem wtedy nadzieje, że pokażesz, że jest inaczej, ale tak się nie stało. Było minęło. Nie ma teraz sensu tego roztrząsać.
Deszcz bębnił w szyby i dach a oni siedzieli nie wiedząc, co ma powiedzieć jeden drugiemu. W końcu Aomine nie mogąc znieść panują ciszy odezwał się.
-Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo cierpiałem po twoim wyjeździe - odrzekł spoglądając na czubki swoich butów - miałem dosyć wszystkiego. Nic nie było wstanie zapełnić pustki, jaką za sobą zostawiłeś. Nic. Mimo że się starałem i to bardzo. Zresztą nie tylko ja. Inni się sporo namęczyli ze mną, aby wyciągnąć mnie z dola. Ale wiesz w pewnym sensie nic to nie dało. Chcesz wiedzieć, dlaczego. Bo cię kocham. Kochałem wtedy i kocham teraz. Przez te wszystkie lata nie potrafiłem przestać. Zapomnieć, zastąpić cię kimś innym. Nie potrafiłem. Rozumiesz?!
Odwrócił się w jego stronę. Kagami był w wielkim szoku po tym, co usłyszał. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Oparł się o kierownice spoglądając na widok przed sobą.
-Szkoda, że słyszę to po raz pierwszy - powiedział spokojnie.
-Co pierwszy raz? - zdziwił się Aomine wpatrując się w niego.
-Dziś pierwszy raz powiedziałeś mi mnie kochałeś. Mimo że blisko trzy lata byliśmy razem to nie usłyszałem tego ani razu.
-Bo to raczej było oczywiste. Nie musiałem tego mówić.
-Dla mnie nie było -odwrócił się oburzony w jego stronę - skąd miałem wiedzieć, co czujesz jak nawet nie wiedziałem, na czym stoję. Nasz związek, chociaż trudno to można było nazwać związkiem w niczym nie przypominał takiego normalnego.
-Wiesz jesteśmy facetami, więc - próbował wtrącić.
-Nie przerywaj mi. Może i tak, ale było wiele bardziej normalnym. Tatsuya i Murasakibara, Midorima i Takao czy Kise i Kasamatsu. Wszyscy tworzyli pary i to było widać. Wśród znajomych się z tym nie kryli. Było widać, że ich związki tworzyło coś więcej niż kosz i seks. A u nas tylko z tego się składał. A tak i seks był za każdym razem, kiedy ty miałeś na to ochotę, bo ja raczej rzadko miałem coś do powiedzenia. Więc nie mów mi, że miałem zgadnąć, co czujesz skoro to było raczej niemożliwe.
-To, co chciałeś żebyśmy zwracali uwagę jak baby na uczucia, czułości i te pierdoły. To nie było ważne.
-Skąd wieszczy dla mnie było.
-To trzeba było mi powiedzieć.
-To trzeba było się domyślić. Skoro ja miałem się czegoś domyślić to ty też mogłeś.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zaczął dzwonić jego telefon. Nie odebrał. Spojrzał tylko na wyświetlacz.
-Wysiadaj- powiedział.
-Ale czemu? - odrzekł Aomine.
-Nie mam czasu się z tobą kłócić.
-Ja ci mówi, że cię kocham a ty mnie wywalasz.
Kagami westchnął
-Kiedyś sam mówiłem tobie te słowa i oczekiwałem ich od ciebie. Lecz nie potrafiłem tyle czekać. Minęło tyle, że teraz mam własne życie. Nie zamierzam nic w nim zmienia. A teraz wybacz, ale się spieszę.
Mówiąc ostatnie zdanie już nawet na niego nie spojrzał. Aomine potulnie wysiadł z samochodu. Zabrał swoje zakupy i obserwował jak Kagami odjeżdża swoim niebieskim autkiem. Stał tam tak długo aż prześladujący go samochód nie zniknął za zakrętem. Chwila minęła zanim dotarł do swojego mieszkania. Chcąc odgonić myśli zabrał się za rozpakowywanie zakupów. Zdał sobie sprawę, że brakuje mu części kupionych produktów. Domyślił się, że musiał coś pogubić w trakcie rozdarcia siatek albo zostawić u Taigi. Miał jednak nadzieje, że było to ta druga opcja. Dawała mu możliwość ponownego spotkania z nim. Jednak nie wiedział czy chce się chce się z nim zobaczyć. Nie był wstanie tyle czekać. To zdane nie dawało mu spokoju. On go nie kochał. Nie zależało mu. Minęło już jednak 10 lat jak się ostatnio widzieli. Tyle się mogło zmienić. Zdał sobie nagle sprawę, że mogło się zmienić bardzo dużo. Może miał od kilku lat wspaniałą żonę i synka bardzo podobnego do niego a którego uczył jeździć na rowerze. Może pani Kagami jest w ciąży i oboje cieszą się, że niedługo będą mieć córeczkę. Mają wspaniały domek z ogródkiem i basenem, gdzie spędzają wspólnie słoneczne niedziele. Nigdy nie pomyślał, że mógł tutaj rozpocząć swoje życie tak, że dla niego niebyło w nim miejsca.
Nie mógł go winić, że chciał być szczęśliwy. Cały czas winił Kagamiego o to, co się stało i nie zdawał sobie sprawę, że było tutaj dużo jego własnej winy. Prawda jednak bolała. Trzeba było jednak żyć dalej. Serce można złamać i zdeptać, ale ciągle musi ono bić.

środa, 1 października 2014

Rozdział 4 Dwa diabły

-Dobra dasz radę. Nie pozwolisz by jakieś dzieciaki wszystko zepsuły - powiedział głośno Daiki chcąc dodać sobie odwagi. Wielokrotnie już bywał w przedszkolu, jednak zawsze z jakąś pogadanką na temat bezpieczeństwa, lecz nigdy w roli asystenta.
Budynek znajdował się przylegle do parku, do którego często chodził, jednak nigdy nie był jeszcze w środku. Szklane drzwi, przed którymi czekał były jedynym widocznym wejściem do budynku. Pozostałe znajdowały się za płotem, który oddzielał park od terenu przedszkola. Tylko w czasie przyprowadzania i odprowadzania dzieci można było wejść do budynku.
Kiedy drzwi się rozsunęły zauważył idącą korytarzem niską blondynkę, która bardzie przypominała licealistkę niż pracownicę.
Może nie będzie tak źle - pomyślał.
-Dzień dobry. Pan, w jakiej sprawie? - zapytała nieśmiało.
-Dzień dobry. Nazywam się Daiki Aomine i zostałem tutaj wysłany przez agenta Williama Smitha- odpowiedział i zauważył zdziwioną minę dziewczyny, która widocznie musiała o niczym nie wiedzieć. Kiedy zaczął się zastanawiać czy jednak nie pomylił miejsc i chciał zacząć się tłumaczyć usłyszał kroki zmierzające w ich stronę.
-Jak przypuszczam Pan od agenta Smitha? - zapytała starsza kobieta
-Tak dokładnie
-Pani dyrektor- dziewczyna chciała coś powiedzieć, lecz nie zdążyła.
- Spokojnie Maddy, wracaj do grupy. Pan wybaczy uprzedziłam wszystkie wychowawczynie o pańskiej wizycie, lecz zapomniałam o praktykantkach. Proszę za mną - mimo iż kobieta wyglądała na blisko 70 lat to była energiczna jak nastolatka -Angelika McGregor. Od 15 lat jestem dyrektorką tego przedszkola. Jak Pan zauważył wejście tutaj jest możliwe tylko przez główne drzwi, które z reguły są zamknięte. Żeby wejść potrzebna jest karta magnetyczna, którą Pan naturalnie dostanie. Obecnie mamy 164 podopiecznych, 96 dziewczynek i 68 chłopców, którzy są rozdzieleni są na osiem oddziałów po  dwa dla każdego wieku. Każda grupa liczy około 20 dzieci. Oprócz zwykłych zajęć mamy także zajęcia komputerowe, muzyczne, plastyczne, sportowe a także z języka obcego wybranego przez rodziców. Mają oni do wyboru francuski, hiszpański lub niemiecki. Raz w tygodniu najstarsza grupa 6-latki mają tzw. zajęcia terenowe, gdzie wychodzą poza teren przedszkola. Chodzą na basen, do kina, muzea lub zwiedzanie pobliskich obiektów. Zajęcia poranne odbywają się od 8 do 13 a popołudniowe do 17 - opowiadała żywiołowo kobieta. Daiki szedł za nią próbując zapamiętać jak najwięcej informacji, lecz stwierdził, że nie jest wstanie wszystkiego zapamiętać.
- Zapraszam do mojego gabinetu-uśmiechnęła się - rozumiem, że nie jest Pan zadowolony z przymusowego pobytu tutaj, ale nie taki diabeł straszny Miał już Pan kiedyś kontakt z taką grupą dzieci? - wskazała mu miejsce by usiadł
-Tylko wizyty z okazji dnia policjanta u znajomych, którzy prowadzą przedszkole.
-Rozumiem, czyli ma Pan już za sobą spotkania z taką grupa - powiedziała zadowolona - często organizowali takie dni?
-Bardzo często był dzień wizyt, tak, co 2 tygodnie dla każdej z grup, ale że było nas trochę to wypadało raz na jakieś dwa miesiące.
-Ciekawy pomysł. Dzieci pewnie były z tego powodu zadowolone. Kogo oprócz policjanta zapraszają? - zapytał szukając czegoś w komputerze.
-Jest lekarz, dziennikarz, prezenter telewizyjny, cukiernik, trenerka i trener koszykówki, polityk, kierowca rajdowy, zawodowy kucharz, informatyk, prokurator, pilot samolotów,  profesjonalny gracz w shoju i jeszcze inni. Lista jest dosyć długa.
-To jest, w czym wybierać - uśmiechnęła się i podała mu wydrukowany wcześniej dokument - oto harmonogram Panie -zamyśliła się nad nazwiskiem.
-Daiki Aomine - przedstawił się, zganiając się, że przedstawił się tylko młodej praktykantce a jej już nie.
-Daiki Aomine? Skąd Pan jest? Japonia? - dopytywała.
-Zgada się - potwierdził zastanawiając się nad ciekawym spojrzeniem, które skierowała kobieta w jego stronę.
-W takim razie harmonogram nieaktualny. Chciałam Pana umieścić w pierwszej grupie pięciolatków, bo jest ona najspokojniejsza, ale jak tak to trafi Pan do sześciolatków, jako osobisty opiekun naszych dwóch diabełków.

Grupa w sali, do której wszedł za dyrektorką liczyła obecnie 17 dzieci. Podopieczni bardzo zaciekawiły się nowo przybyłym gościem. Wychowawczyni natomiast wyglądała na bardzo zdziwioną, wiedziała, bowiem że asystenta miała dostać inna grupa.
-Oto Pan Daiki Aomine, który będzie od dzisiaj pomagać Pani Jessi i Camile w opiece nad wami. Macie go słuchać- powiedziała McGregor.
Nim zdążył cokolwiek powiedzieć został otoczony przez dzieci, które zaczęły mu zadawać mnóstwo pytań.
-Ale Pan wysoki. Ile Pan ma wzrostu? - powiedział jeden z chłopców.
-A długo Pan z nami będzie? - zapytał dziewczynka.
-A ma Pan broń?
-nauczy nas Pan strzelać?
Dzieci nawzajem przekrzykiwały się miedzy sobą, próbując zadać jak najwięcej pytań. Jednak nim Aomine zdążył odpowiedzieć na jedno z pytań to został zapytany o trzy inne rzeczy. Kątem oka zauważył, że wychowawczyni rozmawia po cichu z dyrektorką, wyraźnie zdziwiona wizytą gościa. Ta jednak spokojnie coś tłumaczy, na co Jessi wyraźnie się zadowoliła. Kiedy starsza pani wyszła, przedszkolanka klasnęła trzy razy w ręce, zwracając uwagę dzieci i nakazała usiąść w kółku.
-Teraz każdy powie jak ma na imię, żeby Pan Daiki mógł was zapamiętać i jakieś jedno zdanie o sobie - powiedziała.
-A będzie można jeszcze zadać jakieś pytanie? - zapytała blondynka, co zaraz poparły inne dzieci.
-Jeśli Pan Daiki nie ma nic przeciwko
-Po jednym - powiedział siadając na dywanie wśród dzieci.
-Dobrze zaczynamy.
Dzieci po kolei się przedstawiały i zadawały pytania, na które Aomine spokojnie odpowiadał. Od normalne przez dziwniejsze do zupełnie dziwnych. Kiedy usłyszał pytanie skąd jest nie spodziewał się, że odpowiedź wywoła tyle zamieszania.
-A umie Pan japoński? - zapytała dziewczynka, która zadało poprzednie pytanie.
-To mój ojczysty język - odpowiedział i dodał już po japońsku - Nazywam się Aomine Daiki. Miło was poznać.
-To będzie Pan jedynym, który dogada się z Hiro i Nobu - powiedział chłopiec, który miał przedstawiać się, jako następny.
-Z kim?
Nim dzieci zdążyły odpowiedzieć na pytanie Aomine odezwała się przedszkolanka.
-Hiro i Nobu to bracia bliźniacy, którzy należą do tej grupy. Mają, jeśli dobrze pamiętam dziadka z Japonii i uczą się oni tego języka. Często też między sobą w nim rozmawiają. Dzisiaj są na szczepieniu, ale jutro powinni już być. Wracamy do kolejki. Michael teraz twoja kolej.
Aomine zrozumiał wreszcie słowa dyrektorki, dlaczego wysłała go do tej a nie innej grupy.

Wychodząc z budynku był zmęczony. Dzisiaj jednak był to jego pierwszy dzień. Był krócej niż powinien być i został potraktowany bardziej, jako obserwator niż wychowawca, wiec wiedział, że wszystko się zacznie dopiero jutro. Grupa wydawała się spokojna, wszystkie obecne dzieci były miłe i słuchały jego poleceń, niestety nie wiedział, jacy będą jego najważniejsi podopieczni, a jedynie oni byli dzisiaj nieobecni. Od Camile, która prowadziła zajęcia popołudniu dowiedział się, że ogólnie są oni grzeczni, tylko czasami mówią do siebie po japońsku żeby wprowadzić w zakłopotanie innych. Pouczyła go także, aby nie próbował zwracać się do nich po imionach, bo podobno i tak ich nie odróżni a oni zaczną się między sobą kłócić, który jak  ma na imię. Dwa diabełki tak ich podsumowała.
Usłyszał nagle dzwonek swojego telefonu. Nim go znalazł zaczął zastanawiać się, kto tym razem dzwoni. Codziennie dostawał tylko jeden telefon i przypadek podobno sprawiał, że za każdym razem od kogoś innego. Widniejące na wyświetlaczu nazwisko nie poprawiło mu humoru.
-Dobry - odezwał się.
-Dzień dobry Daiki. Jak samopoczucie po dniu spędzonym z dziećmi? - zapytał z troską Akashi. Mimo iż Aomine znał go tak długo to nigdy nie był wstanie rozgryźć jego  charakteru. Raz był miły a na drugi dzień to zachowywał się jak władca świata. Nigdy nie potrafił rozróżnić jego humorów.
-Nie było tak źle - odpowiedział z grymasem.
-Jednak w twoim głosie słychać trochę goryczy Daiki. Coś się stało?
I teraz myśl czy  to udawana czy realna troska, pomyślał Aomine. Uczucie, które ciągle mu ostatnio towarzyszyło nagle wróciło i nie chcąc by Akashi czegoś się domyśli postanowił się rozłączyć.
-Nic. Wybacz Akashi muszę kończyć wypadły nam dziś dodatkowe zajęcia. Muszę kończyć. Na razie - powiedział i rozłączył się.
O jego wątpliwościach wiedział tylko Kuroko, który obiecał, że nic nie powie reszcie. Rozejrzał się szukając znany mu już samochód, lecz go nie zobaczył.
Popadam już  paranoje stwierdził.

Następnego dnia pojawił się w przedszkolu dużo wcześniej, jak jeszcze nie było zajęć a dzieci były dopiero przyprowadzane przez opiekunów. Dla części rodziców, głównie matek, widok wysokiego faceta, który przychodzi do przedszkola i to nie po to, aby odprowadzić dziecko był niepokojący. Nim zdążył wejść do odpowiedniej sali, aby uchronić się od ciekawskich spojrzeń zobaczył przed sobą Maxa i Johnego. Jego grupa liczyła 6 chłopców i 13 dziewczynek, więc z imionami chłopców nie było problemu, gorzej, że imion dziewczynek w ogóle nie pamiętał.
-Dzień dobry Panie Daiki - powiedzieli chórem - możemy mieć do Pana pytanie?
-Dzień dobry - odpowiedział i ukucnął - słucham. O co chodzi.
-Bo w piątek idziemy na basen i czy idzie Pan z nami? Bo my ciągle musimy chodzić do babskiej przebieralni, bo Panie nie chcą nas samych puścić do męskiej i czy tak to będziemy mogli pójść z Panem? - przejęcie na twarzy Maxa i przytakująca głowa Johnego pokazywała, że traktują oni tą sprawę bardzo poważnie.
-Na basen idę, ale z szatnią to zobaczymy. Trzeba zapytać Panią Jessi i Camile - pogłaskał jednego i drugiego po głowie, wstał i wszedł do sali gdzie już zebrała się duża grupka jego podopiecznych. Rozglądając się zauważył słynną dwójkę, o której zdążył już dużo usłyszeć. Siedzieli na podłodze i rozmawiali z Michaelem i Peterem. Ciemne czerwone włosy pasowały do przezwiska diabełki. Przyglądając się chwile nie potrafił znaleźć choćby jednej różnicy między nimi. Kiedy podeszła do niego Camile by omówić plan na dzisiejszy dzień pozostali chłopcy usiedli na dywanie w wspólnie o czymś dyskutowali. Nie musiał zgadywać, o czym mówią, bo co chwilę któryś wskazywał na niego. Skupił się jednakby słuchać planu dnia.
- Czy możemy iść z Panem Daikim na basen? - zapytał Michael przerywając Camile.
- Wszyscy idziemy na basen, wiec nie rozumiem
- Już tłumaczę - przerwał jej Aomine - chłopcy chcą iść ze mną do szatni, a nie jak zwykle z dziewczynkami do damskiej - dokończył żałując, że nie powiedział jej tego od razu.
-Aha - widząc zakłopotanie na twarzy kobiety, zaczął jeszcze bardziej żałować - musimy to przedyskutować. Pożyjemy zobaczymy. Dobrze wszyscy już są. Zaczniemy dziś od ćwiczeń. Wszyscy ustawiamy się w kółko.
-Ale ćwiczenia są nudne - będąc wcześniej uprzedzony nie zdziwił się słysząc japoński.
-A ja uważam, że ćwiczenia nie są nudne - odpowiedział już po angielsku.
-Czemu nudne? -zapytała przedszkolanka, lecz szybko zrozumiała, o co chodzi - a czemu to nasi chłopcy uważają, że ćwiczenia są nudne? – zwróciła się do braci.
- My chcieliśmy sprawdzić czy Pan to rozumie - odpowiedział znów po japońsku drugi z braci.
-Rozumiem, ale nikt inny nie. A jako iż jesteśmy w Ameryce to mówimy po angielsku -odpowiedział im - chcieli sprawdzić czy rozumiem po japońsku - wytłumaczył.
- Teraz już nie będziecie mieli tak łatwo - podsumowała Camile.
Pozostałą część dnia głównie spędził z swoją niezatapialną szóstką, jak ich zaczął nazywać. Mimo starań często był upominamy przez Petera, Michaela, Johnego i Maxa, Z przyzwyczajenia odpowiadał na pytania Hiro i Nobu po japońsku, co niestety nie podobało się reszcie, ale diabełki jakoś się tym nie przejmowali tylko uśmiechali się.
Był tak zmęczony, że w trakcie leżakowania sam położył się na chwilę na podłodze. Nawet nie zauważył, kiedy mu się przysnęło. Kiedy się ocknął nie wiedział, czemu czuł dziwny ciężar na klatce, ramionach, barkach. Otwierając oczy nie wiedział czy śpi czy ma zwidy. Szóstka jego podopiecznych spała ze swoimi kocykami i poduszkami obok niego.
-Miła drzemka? - usłyszał szept nad swoją głową.
-Przyjemna, ale nawet nie zauważyłem, kiedy oni - odpowiedział Camile.
-Ja też nie, ale się przestraszyłam jak ich na początku nie zauważyłam. Niech jeszcze odpoczywają i ty także.
Kończąc czuł się wykończony i obolały. Drzemka, choć dodała mu trochę energii to spanie w tak niewygodnej pozycji nie było przyjemne. Rozmasowując sobie kark spieszył się na autobus. Zajęcia w przedszkolu zajmowały mu czas do południa, następnie miał szkolenia.

Napięty rozkład dnia sprawiał, że na nic tak nie czekał jak na niedziele. Kiedy wreszcie przyszła to pierwszych jej punktem było spanie do południa, które mogłoby trwać jeszcze dłużej, ale żołądek też miał coś do powiedzenia. Trzeba było wstać i udać się do sklepu, bo w środku tygodnia nawet nie miał czasu na uzupełnienie zapasów. Mimo niechęci głód wygrał. Wychodząc przeklinał pogodę, bo znów zaczęło padać. Deszcz kropił, kiedy obładowany wychodził ze sklepu. Nie przejmował się niczym. Chociaż dziwne ukłucia w okolicach serca męczyły go dużo częściej ignorował to. W tym momencie stało się to nie do zniesienia, więc przystanął na chwilę. Stał na sklepowym parkingu próbując skupić myśli na czymś innym. To nieładnie podsłuchiwać czyjeś rozmowy, lecz słuchał chwilę dyskusji na temat jakiegoś meczu chyba baseballu, którą prowadziło dwóch facetów, a raczej jeden wysoki blondyn, który cały czas gadał a drugi tylko stał i potakiwał. Mówił tak głośno, że podsłuchiwać nie trudno nawet z kilku metrów. Niestety wróciła żona gaduły i pogoniła męża, bo spóźnią się do jej mamy. Biedny gościu pomyślał. Drugi się z nim pożegnał i odszedł pewnie w stronę swojego samochodu.
-A Taiga pamiętaj, że idziesz ze mną w sobotę na mecz - zawołał jeszcze zanim kolega, po czym wsiadł do samochodu.
Czuł się jakby wskoczył do basenu z lodowatą wodą. Odwrócił się i spojrzał na niego. Kagami coś odpowiedział kumplowi, pomachał mu i jego żonie jak odjeżdżali i chciał odejść. Nagle jednak się odwrócił i ich spojrzenia się spotkały.