piątek, 27 lutego 2015

Cztery

Miał dosyć. Czuł jakby ktoś mu złamał serce potem wyrwał i zdeptał. Jeśli to, co mu się wydawało to prawda to ktoś taki się znalazł. On miał narzeczoną i mieli mieć dziecko. Skoro związał się z nią, planowali ślub to znaczy, że ją kocha. Zapomniał o nim. Mimo to nie chciał czuć żalu. Minęło zbyt wiele czasu. Osiem lat to w porównaniu z szesnastoma dniami to strasznie dużo.
Jego stan był stabilny od wielu lat, ale nikt nie potrafił powiedzieć, kiedy się obudzi. Mogło to przecież nawet nigdy nie nadejść. Nie miał prawa wymagać, aby nigdy się z nikim nie spotykał. Te kilkanaście dni to zbyt mało, aby stwierdzić, że będzie się ze sobą do końca świata. Może gdyby nie jego wypadek to byliby razem a może by się rozstali po tygodniu, miesiącu lub kilku latach. Tego nie wiedział i już się nigdy nie dowie. To się już nigdy nie wydarzy.
Mimo własnego bólu to chciał, aby on był szczęśliwy. Postanowił, że się z nim nie zobaczy. Nie wiedział czy sam to wytrzyma. Chce spróbować się przeprowadzić i aby nigdy się nie spotkali.
Teraz tym bardziej postanowił unikać wszystkich jak to tylko możliwe.
Przyzwyczaił się do wracania do szarych kątów o bardzo późnych godzinach. Zakupy nie różniły się od poprzednich. Nie chciał gotować, chociaż prościej powiedzieć nie potrafił nic sobie uszykować.
Przed pierwszą nigdy by się nie spodziewać, że kogoś spotkać.
-Dzień dobry. A raczej dobry wieczór - był zły, że nie zdążył schować się w swoich czterech kątach.
-Dobry - odwrócił się do swojego rozmówcy.
Przed nim stała młoda dziewczyna. Miała jakieś metr sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, średniej długości blond włosy i duże niebieskie oczy. Nigdy nie zapalał światła na korytarzu jak wchodził lub wychodził. Teraz w ciemność wdzierało się światło przez otwarte drzwi jednego z mieszkań.
-Wieczorny spacer? -zapytała uśmiechając się do niego.
-Można tak powiedzieć - chciał jak najszybciej zniknąć.
-Jak można jeść coś takiego? - zwróciła uwagę na jego zakupy.
Nie odpowiedział tylko wzruszył ramionami.
-Tak nie można - oburzona oparła ręce na biodra.
Jeśli dobrze mu się wydawało to wiedział, z kim rozmawia. Luźna bluza nie ukrywała brzucha dziewczyny. Była w ciąży. Szósty miesiąc.
-Zdrowe odżywianie to podstawa - weszła za nim do mieszkania.
-Raczej nie zwracam na to uwagi - co było teraz całkowicie zgodne z prawdą.
Nie miał pojęcia jak jej wprost powiedzieć żeby sobie poszła.
-Chociaż przepraszam. Co to za maniery? Naomi Sato. Mieszkam na tym piętrze z narzeczonym - uśmiechnęła się, nie wiedząc jak ta wiadomość jest straszna - przepraszam za najście, ale Pan wszystkich unikał i niektórzy zaczęli się martwić. Mimo wszystko to dobrzy ludzie, którzy dbają o innych. Wiem. Przepraszam, bardzo dużo mówię, ale ja już tak mam. Jest pierwsza. Lepiej już pójdę. Miło było poznać.
Potrafiła dużo mówić. Była wesoła i energiczna. Mimo późnej pory wydawała się pełna życia. Kiedy wyszła odczuł jednak ulgę. Miał nadzieje, że już nigdy jej nie zobaczy. Odkładając klucze zauważył, że brakuje drugiego kompletu. Zaczął szukać koło szafki, lecz nigdzie ich nie znalazł.
Zbliżało się południe, kiedy usłyszał po raz kolejny dzwonek do drzwi. Nie otworzył nigdy nie otwierał. Kiedy usłyszał dźwięk otwieranego zamka to nie wiedział czy był bardziej zdziwiony czy przerażony?
-Można? - Zobaczył w drzwiach dziewczynę, którą spotkał w nocy.
Nie czekając na odpowiedzi weszła do środka zamykając za sobą.
-Stwierdziłam, że przyda coś bardziej normalnego do jedzenia.
-Nie trzeba było - próbował coś powiedzieć.
-To żaden problem. Jestem już na urlopie a jako że narzeczony wyjechał służbowo to z nudów już nie mam, co robić a siedzenie samej mi nie służy - jej ciąża była teraz lepiej widoczna w dopasowanej koszuli.
-Ale - nie dała mu dojść do słowa.
-To żaden problem. Uwielbiam gotować - stwierdziła uśmiechając się - gotuje jeszcze często dla pani Suu, więc trochę więcej nie robi różnicy.
Nie miał pojęcia, co ma teraz zrobić. Przyglądał się jak blondynka wyciąga z torby pudełka z jedzenie, jakieś kartony i owoce.
-Naprawdę to nie jest konieczne - próbował coś wtrącić.
Było mu głupio. Wcale go nie znała a chciała mu pomóc.
-Mogę o coś spytać? - spojrzała na niego.
Wzruszył ramionami.
-Chciałam zapytać pana o nazwisko?
-Kise. Kise Ryouta - odpowiedział.
Uznał, że nie ma sensu kłamać. I tak prędzej czy później wszystko się wyda, więc byłoby to bezcelowe. Jeśli miał racje a zakładał, że się nie mylił to narzeczony by jej później to powiedział gdyby skłamał.
-Wiele osób już się o pana martwiło, bo się pan cały czas chowa przed wszystkimi.
Biło od niej wyczuwalne ciepło i serdeczność. Miła, chętna, aby wszystkim pomóc, zawsze uśmiechnięta. Niby obca dla niego, ale tak bardzo wydawała mu się bliska.
-Nie trzeba było pani - próbował sobie przypomnieć jak się nazywała - przepraszam zapomniałem nazwiska.
-Sato, ale wystarczy Naomi - uśmiechnęła się serdecznie - zostawiam to i uciekam, bo mam jeszcze dużo pracy. Po pudełka kiedyś wpadnę. Do widzenia.
I tyle ją widział. Weszła i wyszła jak huragan, zostawiając mu uszykowane przez siebie jedzenie. Chociaż denerwowała go jej zachowanie jak wtargnęła bez zapowiedzi do jego mieszkania to stwierdził, że nie da się jej nie lubić.
Spojrzał na zostawione przez nią pudełka i wtedy dostał olśnienia. Przecież zawsze zamykał drzwi na klucz. Jak w takim razie je otworzyła? Przypomniał sobie jak drugi zapas kluczy zniknął po tym jak chwile u niego była. Czyżby wtedy je wzięła?
Raczej tak. Ale zrobiła to chyba w dobrej wierze. Tak to nigdy by jej nie otworzył i  ona to wiedziała. A tak weszła do jego szarej strefy, w której się zamknął i wprowadziła do niej troszeczkę koloru. Nie było go wiele, ale i tak wyróżniał się wśród jego szarości.
Musiał jednak przyznać, że jedzenie bardzo różniło się od tego kupnego. Smakowało i wyglądało o wiele lepiej. Człowiek także się lepiej po tym czuł. Nie dawała mu jednak spokoju myśl, że powinien jej odnieść pojemniki.
Wahał się czy iść. Niby wiedział, że powinien jednak nie potrafił. Bardziej niż fakt, że ciągle chował się przed ludźmi bolało go, iż była to prawdopodobnie jego narzeczona. Obiecał sobie, że jeśli rzeczywiście okaże się to prawdą to nie będzie miał do niego żadnych pretensji.
Pół godziny obawiał się czy wyjść z mieszkania. Następne piętnaście minut zastanawiał się czy powinien zadzwonić. W końcu się odważył. Nie czekał długo.
-O dzień dobry - uśmiechnięta jak zwykle - może pan wejdzie?
-Nie dziękuje. Ja przyniosłem tylko pudełka i uciekam - wskazał na przedmioty w rękach.
Już chciał się pożegnać, lecz nie wiedząc, kiedy został wciągnięty do środka. Słyszał tylko coś o jakimś cieście. Stał w przedpokoju i nie wiedział, co ma teraz zrobić. Zdjąć buty i iść za nią czy tutaj poczekać.
Jasne barwy, jakie tutaj panowały nadawały świeżą aurę tego miejsca. Bardzo podobną do aury gospodyni.
Na końcu korytarza jak przypuszczał znajdował się salon. Widział kawałek ściany, na której powieszone były fotografię. Bardzo dużo ramek z zdjęciami. Chociaż w pierwszej chwili nie chciał zwracać na nie uwagi to jakaś siła pociągnęła go w ich stronę.
Nawet nie zdjął butów. Niewidzialna siła kazała mu iść naprzód. Cokolwiek go tak ciągnęło to nie życzyło mu dobrze. Potrzebował ułamku sekund, aby rozpoznać osobę, która pojawiała się na połowie z tych zdjęć. Nie musiał nawet bardzo blisko podchodzić, aby ją zauważyć.
Nic się nie zmieniłeś Yukio – pomyślał.
Im dłużej spoglądał na jego uśmiechniętą twarz, kiedy przytulał lub całował ukochaną tym bardziej go to bolało. Wydawał się wtedy taki szczęśliwy i zakochany.
Dla niego minęło jeszcze zbyt mało, aby zapomnieć. Życie senpai jednak poszło do przodu, mimo że jego się zatrzymało.
Teraz widział całe jego życie. Wśród fotografii znajdowały się zdjęcia z dzieciństwa, kiedy się jeszcze nie znali, z czasów licealnych, które mógłby pamiętać i te, które zostały zrobione w czasie jego śpiączki.
Wydawałoby się, że najbardziej będzie bolało oglądanie zdjęć późniejszych, z okresów, które może byłyby ważne i dla niego gdyby ciągle byli razem, lecz tak nie było. Najstraszniejsze było oglądanie fotografii z szkoły średniej. Wspólne zdjęcia z klubu koszykówki były z pierwszej i drugiej klasy Yukio. Brakowało tej z trzeciej gdzie, jako kapitan siedziałby na środku. Trzy inne z tego czasu sam zrobił. Na żadnym go nie było, chociaż pamiętał, kiedy były zrobione. Pamiętał jak z resztą z drużyny byli razem na obozie, jak wybrali się na wagary i jak świętowali urodziny trenera i z treningu zrobili imprezę gdzie wszyscy byli mokrzy po tym jak rzucali w siebie balona z wodą. Mimo iż zdjęć robili wtedy dużo to zostały umieszczone tutaj te, na których jego nie było.
Czyżby chciał o nim zapomnieć?
-Aż nie mogę się doczekać aż dołożę tutaj nowe fotografię – usłyszał za sobą.
-Nie dziwię się. Będzie później, co wspominać – próbował się przy tym uśmiechnąć.
-Pierwsze to dodam zdjęcia córeczki albo twojego imiennika.
-Mojego, co? – nie zrozumiał.
-Nie znam płci dziecka – delikatnie pogłaskała się po brzuchu – ale jeśli będzie dziewczynka to ja wybieram imię. Osobiście myślę na Yumi. Ładnie prawda?
-Prawda. A jak to będzie chłopiec?
-To wtedy Yukio wybierze. A raczej już wybrał. Ryouta. Ryouta Kasamatsu. Też mi się podoba, chociaż Yumi także piękne.
Nie mógł tego zrozumieć. Dlaczego on chce nazwać jego imieniem własnego syna? Był przekonany, że senpai o nim zapomniał, więc czemu pragnie, aby jego własne dziecko dostało imię, które będzie o nim przypominało.
-Chociaż obojętnie czy to będzie chłopiec czy dziewczynka to będę musiała uważać, aby go nie rozpieszczać, albo, co gorsza żeby inni tego nie zrobili.
-Aż tak ojciec może go rozpieścić – trudno mu było stwierdzić czy by tak było czy nie. Nawet gdyby nie miał wypadku i byliby razem to przecież nigdy nie mieliby dzieci. To było nie możliwe. Teraz mógł się tylko cieszyć, że on będzie szczęśliwy, że będzie miał żonę i dziecko.
-Yukio. Wątpię. To znaczy pewnie tak w końcu to jego dziecko, ale na pewno będzie mnie upominał i wszystkich pozostałych, co będą się zachowywać gorzej ode mnie. Taki Daiki na przykład – próbowała pociągnąć go za ramię w stronę kuchni.
-Kto? – czemu wszystko wydaje się takie znajome?
-Mój kolega z pracy – cofnęła się do zdjęć – o ten tutaj.
Wskazała na zdjęcie grupy ludzi. Wszyscy w specjalnych policyjnych mundurach. Postać, jaką wskazała nie była mu obca. Chodzili razem do gimnazjum, a teraz obserwował jak się zmienił. Nigdy by nie przypuszczał, że ten zostanie policjantem. Widział go jednak w policyjnym mundurze obok Naomi.
-Ojciec chrzestny małego i mój świadek na ślubie. A przynajmniej on uważa, że skoro nas, mnie i Yukio ze sobą poznał to sobie zasłużył na te dwie rzeczy –wzruszyła ramionami – osobiście uważam go za największe zagrożenie, jeśli chodzi o rozpieszczanie dziecka.
-Będzie aż takim problemem? - wydawało mu się dziwne, bo wątpił żeby Aomine aż tak lubił dzieci, ale w końcu mógł się zmienić.
-Bez przesady, ale że własnych się nigdy nie doczeka to stwierdził, że będzie sobie nasze wypożyczał.
-Dlaczego?
-Dlaczego nie może mieć własnych? Czekaj – przyglądał się jak szukać kogoś na jednym ze zdjęć.
Dopiero teraz zwrócił na nie uwagę. A znał na nim prawie wszystkich. Zrobione na boisku od kosza zdjęcie grupowe. Wielu z jego liceum tu było i nie tylko. Seirin, Shutoku, Too, Yosen a nawet Razuzan.
-Jest – wskazała na jedną z osób – Kagami. Chłopak. Stop. Przepraszam. Partner Daikiego.
-To para? – był w szoku jak to usłyszał.
-Dokładnie. Jakim cudem są razem to dla mnie zagadka? Policjant i chyba strażak, ale pewna nie jestem. Ale skoro im to odpowiada to tylko się cieszyć ze są ze sobą szczęśliwi. Poza tym, jeśli dobrze mi się wydaje to nie jedyna para tutaj.
-Serio? –teraz to był już naprawdę zdziwiony.
-Czekaj. Jeśli dobrze mi się wydaje to ten z tym – wskazała na Takao i Midorimę - co do tej dwójki to nie jestem pewna, bo z tego, co mówił Yukio to oni się ciągle rozchodzą i schodzą.
Tak jak pozostałe były dla niego szokiem tak połączenie Kuroko i Akashiego było w tym momencie absurdem.
Minęła godzina zanim udało mu się wrócić do siebie. Wiedział jedno Naomi należała do ludzi, których nie da się nie lubić. Miał tylko nadzieję, że nie zobaczy się z jej narzeczonym. Nie chciał czuć żalu, a pewnie by czuł gdyby się spotkali. Ale był teraz szczęśliwy, wszyscy byli, chociaż jemu pozostanie tylko się cieszyć, że reszcie się w życiu powodzi.

piątek, 20 lutego 2015

Rozdział 16 Przepraszam

Właściwie nic się nikomu nie stało. Jedynie on i dwóch napastników wymagało pomocy lekarza, reszta była tylko mocno przestraszona zaistniałą sytuacją. Rana była niewielka, ale zamieszanie, jakie się przez to wywołało nie było już tak przyjemne. Jako że nie ma tutejszego obywatelstwa musiałby zapłacić za swój pobyt i nie wiedząc, co ma dalej zrobić zadzwonił do agenta Smitha, który zjawił się w szpitalu po pięciu minutach z trzema innymi osobami. Wytłumaczenie całej sprawy jak i dlaczego się tu znalazł było na tyle trudne, że rozbolało go od tego głowa.
W ostateczności siedział tutaj dwie godziny i mógł zostać wypisany, a raczej sam chciał stąd wyjść jak najszybciej. Ranę mu zaszyli, założyli temblak, aby przez kilka dni nie ruszał ręką, dostał środki przeciwbólowe i chciał się już znaleźć w domu. Kiedy miał wychodzić na korytarzu zauważył znajomą sobie postać.
Co Asami tutaj robi? Nic jej się nie stało. Kazał jej wracać do domu. Więc dlaczego?
-Panie Aomine - zauważyła go. Oczy miała całe czerwone - wszystko dobrze?
-Mówiłem, że nic mi nie będzie. Powinnaś być już w domu. Taiga pewnie się martwi - nie był na nią zły, martwił się o nią, bo była cała blada.
-Taiga jest jeszcze w pracy, więc nic nie wie. Na pewno wszystko w porządku? Wypuszczają pana?
-Jak widać rana jest niewielka. Nie musiałaś tyle czekać - zastanawiał się jak ma z nią rozmawiać.
-I zamierza teraz pan wrócić do domu?
-Dokładnie. Też powinnaś już wracać - uśmiechnął się i ruszył w stronę wyjścia.
-Ale lepiej by było żeby nie był pan teraz sam, gdyby coś się stało - dorównała mu kroku. Jak na dwunastolatkę była bardzo wysoka.
-Nie będzie to konieczne. Po za tym nie widziałaś pielęgniarki, jaką mi przydzielili. Diabeł nie kobieta.
-Ale to nie zmienia faktu, że nie powinien być pan sam.
Cała drogę, jaką pokonali pieszo i w autobusie spędził na słuchaniu Asami, która ciągle mu marudziła. Musiał przyznać jedną rzecz, jak ktoś o nazwisku Kagami czegoś chciał to potrafił człowiekowi zrobić dziurę w brzuchu aż tego nie dostał. Kiedy stali pod jego blokiem czuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Mieszanka leków i trochę wysiłku zrobiło swoje.
-Asami posłuchaj. Rozumiem, że chcesz dobrze. Ale jedyne, czego teraz chce to się teraz położyć - otworzył drzwi i wszedł do swojego mieszkania. Ku jego obaw dziewczyna weszła za nim.
-Niech będzie to, chociaż uszykuje panu coś do jedzenia, aby leków, które panu lekarz dał nie brał na pusty żołądek.
-Na prawdę nie trzeba - próbował jej to wytłumaczyć.
-Aż tak się pan na mnie gniewa? Bo to wszystko moja wina - spytała zmartwiona.
-Nie. Czemu niby twoja, jak nie ciebie to zaczepiliby kogoś innego.
-Nie mówię o tym - przerwała mu - chodzi o pana i Taige.
Miał nadzieję, że do tego nie poruszy.
-Przez te dwa dni Taiga był bardzo szczęśliwy widziałam to, chociaż nie chciałam - niby mówiła do niego, ale cały czas patrzyła na własne buty - odkąd urodzili się chłopaki nie spotykał się z nikim. Niby mówił, że nie musi, bo jest szczęśliwy z nami, ale to było widać, że czegoś mu brakuje. Znalazł to jak się pan pojawił.
- Ale ty tego nie zaakceptujesz.
-Chyba nie mam wyboru. Chce żeby był szczęśliwy i może chłopaki zaczęliby się do mnie z powrotem odzywać.
-A teraz się nie odzywają? - zdziwił się. Wydawało mu się, że mają dobre stosunki z ich ciotką.
-Nie, bo to moja wina, że pan wyjechał a Taiga jest smutny - po raz pierwszy jak rozpoczęła ten temat spojrzała na niego - mocno się pan na mnie gniewa?
-Nie Asami. Wcale się nie gniewam. Zależy mi na nim, ale wiem, że jeśli miałby wybierać to wybierze was, nie mnie - wydawała się zdziwiona jak to usłyszała - staram się też ciebie zrozumieć, dlaczego nie chcesz abym został częścią waszego życia. I skończ z tym panem. Po prostu Daiki. Teraz powinnaś już iść. Dwunastolatka nie powinna o tak późnej porze wracać sama.
-Trzynastolatka - uśmiechnęła się dziewczyna.
-Dobrze niech będzie prawie trzynaście, ale…
-Dokładnie trzynaście. Dziś mam urodziny - powiedziała radośnie.
-To wszystkiego najlepszego. To tym bardziej powinnaś wracać. Może szykują coś teraz dla ciebie?
-Właściwie nie zdziwiłabym się gdyby tak było - zmieszała się.
-To tym bardziej powinnaś wracać. Pewnie już do ciebie dzwonią.
-Przed treningiem rozładował mi się telefon - powiedziała cała czerwona.
-Zadzwonię do Taigi, aby po ciebie przyjechał - powiedział do dziewczyny, lecz zauważył, że dziewczyna już go nie słucha - Asami.
-Masz kota? - cała radosna przyglądała się małej czarnej kulce, która przytulała się do jego nogi.
-Znalazłem go kilka dni temu. Ktoś go zostawił w kartonie.
-Jak tak można - oburzyła się. Ukucnęła i kotek zaraz do niej przybiegł - jak się wabi?
-Mnie nie pytaj. Nie ma imienia - wzruszył ramionami.
-Tak nie można. Każdy musi mieć jakieś imię - cały czas obserwował jak bawi się z kotem.
-Skoro masz urodziny to w prezencie możesz mu jakieś dać. Ale proszę wybierz jakieś normalne.
-Kuro, bo jest cały czarny - spojrzała na niego niepewnie.
Z niewiadomych powodów pomyślał o Kuroko. Był jeden pies Tetsu, drugi to Burger, więc czemu kot nie może nazywać się Kuro.
-Może być - stwierdził i wybrał numer Kagamiego.
Jeden sygnał, drugi i kolejny. W końcu odezwała się poczta głosowa. Przy kolejnej próbie ktoś się jednak odezwał.
-Przepraszam Daiki, ale nie mogę rozmawiać, bo…
-Szukasz Asami? - przerwał mu.
Przez chwilę nic nie słyszał w słuchawce.
-Skąd wiesz?
-Jest u mnie. Mógłbyś po nią przyjechać. Nie chciałbym jej puszczać tak późno samej?
-Lepiej mi powiedz, co ona robi u ciebie? - nie wiedział czy rozmówca jest bardziej zły czy szczęśliwy.
-Dowiesz się jak przyjedziesz. Mógłbym ją niby odprowadzić, ale to wymaga za dużo siły - słyszał jak rozmówca jest zupełnie zbity z tropu.
-Za pięć minut będę - usłyszał przed sygnałem zakończonej rozmowy.
Odłożył telefon i obserwował jak dziewczyna bawi się z jego kotem.
-Zrobię ci coś do jedzenia - podniosła się z podłogi.
Nie mógł narzekać. Zrobił się w sumie trochę głodny. Położył się tylko na kanapie i chciał zamknąć na chwilę oczy. Słyszał tylko jak Asami z niewiadomych powodów, chciała cicho do niego podejść, ale się nawet nie odezwała. Wróciła na palcach do kuchni. Później chyba coś do kota szeptem mówiła. I dobrze, bo chciał odpocząć. Tęsknił może trochę za Taigą, ale miał nadzieję, że przyjedzie, ją weźmie i będzie mógł iść spać. Naprawdę czuł się taki zmęczony, że na nic nie miał siły. Nawet żeby coś zjeść. Jakby w ogóle było co, bo znając jego lodówkę nic tak nie było.
No właśnie. Miał iść do sklepu, bo nie licząc jednej pizzy w zamrażalniku i pewnie jakiś ciastek to przecież nic do jedzenia nie ma. To, co Asami robi tyle czasu w kuchni.
Chciał się podnieść, aby iść zobaczyć, co robi. Nie żeby się bał jej wyczynów, ale chciał sprawdzić. Nie zdążył wstać, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
-Otworzę – dziewczyna wybiegła z kuchni w stronę drzwi.
Nawet nie wstał z kanapy. Słyszał kto przyszedł i miał szczerą nadzieję, że zaraz weźmie siostrę i sobie pójdzie. W każdym innym przypadku bardzo cieszyłby się na jego towarzystwo, teraz jednak była to wyjątkowa odwrotna sytuacja.
-Ale się w bohatera zamieniliśmy nie ma co – usłyszał nad swoją głową.
-Nie przesadzaj –głowa już go tak bolała, że miał dosyć.
-Jak nie, jak tak. Dobra mów, co ci spakować.
-Po co? Ja się nigdzie nie wybieram – był zbity z tropu.
-Chyba nie myślisz, że w takim stanie pozwolimy ci tu samemu zostać. I tak masz wolne, a tak przynajmniej będziesz miał jakąś opiekę.
Dla Taigi wydawało się to oczywiste. Patrząc na Asami jak się uśmiecha, że dopięła swego też. Dla niego jednak było to jednak wykluczone.
-Nie ma mowy –stwierdził.
Z doświadczenia wiedział, że jak Taiga czegoś chce to zrobi wszystko, aby to dostać, z Asami było tak samo. Dwójka ludzi, która truła mu nad głową, która zaczęła boleć jeszcze bardziej. Byli ponad jego siły. Musiał ustąpić. Pozwolić, aby Taiga spakował jego rzeczy, a Asami zabrała zabawki i jedzenie dla Kuro i razem wpakowali go do samochodu. Podróż autem minęła spokojnie. Jedynymi odgłosami była cicha muzyka z radia. Czuł się zmęczony, więc postanowił na chwilę zamknął oczy.
Otwierając oczy jednak nie siedział już w samochodzie Kagamiego tylko leżał w łóżku. Znajdował się w pokoju gościnnym w jego domu. Dodatkowo był już ranek. Zasnął w samochodzie. Zaczął się zastanawiać, jakim cudem to się stało? I co ważniejsze jak go wyciągnęli z auta i wprowadzili na górę?
Nie zdążył się podnieść a czuł jakby coś mu rozrywało bark. Leki przestały działać i ból był nie do zniesienia. Wstał z myślą pójścia poszukania jakiś środków przeciwbólowych.
Było koło południa, więc nikogo nie powinno być w domu, mimo to słyszał głosy z dołu. Schodząc na dół zobaczył bliźniaków siedzących pod kocem na rozłożonej kanapie i Taigę, który smarował im buźki jakimś kremem. Chłopcy mieli, bowiem jakieś czerwone kropki na twarzach.
-Dzień dobry – odezwali się młodzi jak go tylko zobaczyli – ale pan długo spał.
-Dobry – odpowiedział im – a co to jest za leniuchowanie na kanapie.
-Nobu nie kręć się – upomniał syna Taiga – mamy epidemię ospy nie widać? Chcesz coś przeciwbólowego?
-Poproszę – skrzywił się.
-Chodź – wstał i udał się w kierunku kuchni – a wy nie ważcie się tego dotykać.
-Proszę daj mi cokolwiek – miał już dosyć. Obserwował jak Kagami szukał czegoś w szafce.
-Trzymaj – dał mu jakieś tabletki i wodę.
-Dzięki – nawet sobie nie zdawał sprawy jak to go cieszy. Już dawno nie dostał, więc nie pamiętał jak to boli.
-Słyszałem, że wczoraj dogadałeś się z Asami – nie zdążył zareagować na te słowa, kiedy Taiga zamknął mu usta delikatnym pocałunkiem.
-Chyba. Tak możesz robić zawsze – zachowanie czerwonowłosego mu się podobało – może to nawet lepszy pomysł tutaj posiedzieć niż tak samemu.
-Trzeba było się od razu zgodzić jak młoda ci to mówiła.
-Powiedziała tobie?
-Tak. Specjalnie do mnie dzwoniła i mówiła, co się stało.
-Kiedy dzwoniła? – był przekonany, że rozładował jej się telefon przed treningiem.
-Zanim przyjechałem. Z twojego telefonu.
Czyli wtedy po cichu to zabrała jego telefon i dzwoniła do brata. Jednak teraz nie mógł na to narzekać. Uśmiechnął się pod nosem.
-Z czego się śmiejesz? – zapytał Kagami.
-A z niczego. Trochę boli, ale wszystko wyszło nawet na dobre. Kiedy zamierzasz im powiedzieć?
-Młodym? Jeszcze nie teraz, ale niedługo. Na razie mam ważniejsze rzeczy na głowie.
-Na przykład?
-Pilnowanie dwóch chorych na ospę chłopców i opiekowanie się rannym policjantem – pocałował go w policzek i wrócił do salonu o synów.
-Ta też cię kocham – westchnął i poszedł za nim.

~~~

I tym akcentem kończę część drugą:)

Walentynki

Troszeczkę spóźnione, ale nie mogłam tego wcześniej wrzucić. Gdzieś w połowie straciłam wątek i chyba za dobrze nie wyszło.

~~~

Róż i czerwień. Czemu wszystko dookoła musi być w tych kolorach? Jakieś serduszka, kwiatki. Całe wielkie zamieszanie tylko, dlatego że ktoś nazwał czternasty luty dniem zakochanych. Obojętnie, kto to był to na pewno nie był to mądry człowiek. Bo to po prostu głupie. Wystawy sklepowe całe w serduszkach. Wiedział, że w szkole nie będzie lepiej. Dziewczyny będą dawać swoim ulubieńcom czekoladki. Nie żeby na jakieś liczył. Zawsze uważał, że specjalnie nie wyróżnia się na tle kolegów. Dodatkowo nigdy nie potrafił z żadną dziewczyną porozmawiać. Paraliżowało go jak miałby się do jakiekolwiek odezwać nie mówiąc już o czymś więcej. Dlatego dla niego ten dzień nie różnił się innego.
Mimo to widział przejęcie na twarzach kolegów i koleżanek.
-Dobra gadaj - w drzwiach do klasy przywitał go Moriyama.
-Ale, że co? - nie miał pojęcia, o co chodzi.
-Od, kogo to?
-O, czym ty gadasz? - próbował go minąć i wejść do klasy.
-A to - wskazał palcem na jego ławkę, gdzie leżała ładnie owinięta różowa paczuszka - dostałeś prezent i nawet mnie nie powiesz, od kogo?
-Sam chciałbym to wiedzieć - podszedł do ławki - to pewnie pomyłka.
-Żadna pomyłka. Zobacz tutaj - wskazał na kartkę dołączoną do prezentu - Kasamatsu Yukio. Chyba, że znasz jeszcze kogoś, kto się tak nazywa.
Czuł, że robi się cały czerwony. Niby, od kogo miał to dostać. Raczej na tle kolegów nie wyróżniał się, więc dlaczego ktoś miałby zwrócić na niego uwagę jak porównując dookoła jest wiele lepszych od niego. Mimo to widział wyraźnie swoje imię i nazwisko napisane ładnym charakterem pisma, które wydawało mu się, że gdzieś już widział.
-To pewnie jakiś żart - stwierdził próbując zachować powagę.
-A nie otworzysz tego, chociaż? Może w środku jest coś więcej. Na przykład, od kogo to? - próbował dowiedzieć się czegoś więcej - dalej. Dalej.
-Czego ty chcesz? Lepiej zajmij się swoimi sprawami - zwrócił mu uwagę.
-Hej Kasamatsu, co dostałeś - dołączyli do nich jeszcze inni koledzy z klasy.
Wszyscy byli ciekawi, co dostał, lecz co ważniejsze, od kogo. Jakoś sam był ciekawy, kto to zostawił, ale nie chciał tego otwierać przy wszystkich. Schował ją do torby stwierdzając, że otworzy jak będzie sam. Całą lekcje zastanawiał się, kto mógł dla niego to uszykować. Prezent wydawał się własnoręcznie zrobiony. Komu mogło na tyle zależeć, aby tak się starać? I to dla niego?
Zastanawiał się, dlaczego jego paczka wywołała takie zamieszanie. Rozglądając się po klasie zdał sobie sprawę, że mało, kto coś dostał. Tym bardziej nie chciał jej otwierać przy wszystkich. Podczas kiedy wszyscy chcieli odpocząć w czasie przerwy on chciał w spokoju otworzyć wreszcie swój podarek.
-Dalej otwórz nie trzymaj mnie w niepewności - usłyszał obok siebie głos Moriyamy.
-Dlaczego tak cię to interesuje? - to ciągle gadanie zaczęło go już denerwować.
-Nie licząc naszej klasowej parki i dwóch innych, co dostali od swoich dziewczyn to, jako jedyny coś dostałeś, więc się nie dziw, że wszystkich to interesuje -
-Nie przesadzaj przecież na pewno - próbował coś powiedzieć.
-A widziałeś żeby ktoś coś dostał?
Może rzeczywiście w tym roku jakoś mało widział dziewczyn, które wręczały chłopakom czekoladki, ale bez przesady.
-Czyli w tym roku znów nic nie dostałeś - stwierdził Kasamatsu.
-Spadaj - wrzasnął Moriyama i dopiero po chwili się zorientował, że kilka osób mu się przygląda. Usiadł i dodał już spokojnie - może rzeczywiście tak jest, ale wiem jedno.
-Niby, co?
-Kise straci dziś życie
-Niby, dlaczego? - próbował zrozumieć Kasamatsu.
-Bo większość, a raczej prawie wszystkie, które nie mają chłopaków dają w tym roku tylko jemu czekoladki. Ma szczęście, że nie ma dziś treningu, bo by mu pewnie chłopaki dołożyli.
Dalszych słów nie słuchał. Był zły na siebie. Przecież pismo, którym była napisana karteczka przy jego prezencie było mu znajome. Nie mógł być pewnym, ale było to bardzo podobne do pisma Kise. Nawet nie wiedział, czemu zdenerwowała go ta informacja.
-Siema - usłyszał kolejną osobę nad sobą.
Za nimi stali Nakamura z Hayakawą. Obydwaj jedli czekoladki, co wprawiło w złość Moriyamę, który nie mógł tego zrozumie, dlaczego oni coś dostali a on nie.
-Skąd to dostaliście? - oburzył się.
-Dostaliśmy nie widać? -usłyszał w odpowiedzi.
-Myślałam, że raczej nikt nic nie dostanie, bo wszystko przeznaczone jest dla pana modela.
-Dla Kise? Ktoś tutaj chyba jest zazdrosny? - stwierdził Nakamura.
-Na nasze szczęście jednak po pierwszej lekcji poszedł do domu, bo się źle czuł i w ten sposób dostaliśmy coś, co chyba miało być dla niego - powiedział Hayakawa.
-Ja też chce - oburzył się trzecioklasista.
Jemu natomiast było to obojętne. Kiedy tylko zorientował się, że pozostali są zajęci dyskusją oddalił się od nich. Odwracając się zauważył, że nawet nie zauważyli jego zniknięcia.
Większość uczniów była na stołówce albo siedzieli gdzieś jedząc lunch. On udał się na sale gimnastyczną. W tym czasie była pusta.
Było mu żal, że już nie należy do drużyny. Ale dla trzecioklasistów rozgrywki już się skończyły. Czwarte miejsce i tyle. Zostało im teraz kibicować reszcie na przyszłorocznych zawodach.
Poszukał gablotki z ich zdjęciami. Każdy się na nim podpisał. Tak samo napisane literki k, a i u. To bez wątpliwości pismo Kise. Był jeszcze obecny przed pierwszą lekcją, więc mógł mu to zostawić. Tylko, po jaką cholerę miałby to zrobił. Miał nadzieję, że tylko tak mu się wydaje. Dla pewności wysłał mu smsa z pytanie, dlaczego się zwolnił. Schował paczkę do torby nawet jej nie otwierając i wrócił do klasy.
Moriyama jednak od razu go zauważył.
-Otworzyłeś - zapytał na wstępie.
-Nie - odpowiedział i usiadł na swoje miejsce.
Na szczęście zaczęła się lekcja i nie mógł usłyszeć dalszych pytań. Otrzymał jednak zwrotną wiadomość, o bólu brzucha i nudnościach. Nie zadowoliła go ta odpowiedź. Chciał mu dogryźć i napisał, że zjadł za dużo otrzymanych przed lekcją czekoladek i stąd jego dolegliwości. Starał się zachować spokój i nie wyciągać pochopnych wniosków, bo w końcu mógł się pomylić w sprawie pisma. Wibracja komórki oznaczała przychodzącą wiadomość.
Jak to nic nie dostał? Był zdziwiony tą odpowiedzią. Przecież jest on modelem, ma setki fanek i nic nie dostał? Wydawało mu się to dziwne. Kiedy jednak chciał o to zapytać dostał kolejną wiadomość wyjaśniające jego zdziwienie, że rano przyszedł na ostatnią chwilę a na przerwie poszedł od razu do pielęgniarki. Dostał także pytanie czy sam coś dostał. Uznał, że nie będzie się do tego przyznawać.
Tym bardziej był zły. Kise był w szoku, kiedy napisał, że nic nie dostał oznaczało to, że rzeczywiście paczka była od niego. Tak to by się aż tak nie dziwił. W końcu przez całe liceum nic nie dostał i dlaczego miałoby się to zmienić. Raczej nie był popularny wśród dziewczyn i on o tym wiedział. I co? Chciał się nad nim zlitować?
W złości nie pamiętał, co mu napisał. Wysłał smsa i wrzucił telefon do torby.
Wychodząc ze szkoły przeczytał tylko wiadomość składającą się z jednego słowa. Przepraszam. Nie wiedział czy jest mu rzeczywiście przykro, że chciał go tak ośmieszyć czy nie, ale i tak był na niego zły. Od kolegów natomiast dostawał smsy, którzy byli bardzo ciekawi, co i od kogo dostał. Ignorował to jednak. Przecież nie mógł powiedzieć, że Ryouta chcą chyba mu zrobić niespodziankę to dla niego uszykował.
Wracając do domu rzucił plecak w kąt pokoju i nie chciał już o tym myśleć. Nie potrafił jednak. Cały czas spoglądał na torbę z świadomością, że znajduje się tak różowa paczuszka. 
-Jak jej nie otworzę to będzie mnie to prześladować – powiedział sam do siebie i sięgnął po torbę.
Prezent wydawał się być bardzo estetycznie zapakowany. Dlaczego aż tak się starał? 
Delikatnie odwiązał wstążkę i otworzył paczuszkę. W środku znajdowały się małe czekoladki w kształcie serduszek.  Gdyby nie fakt, że wiedział, że dostał to od Kise to ucieszyłby się z takiego prezentu.
Próbując jedną zaczął się zastanawiać, dlaczego mu je dał. Byli kumplami, może nawet przyjaciółmi, ale przecież to nie powód, aby miał mu dać prezent z takiej okazji. 
A może Ryouta nie traktuje go jak przyjaciela? Ta myśl go przeraziła. Pamiętał jak na samym początku roku gadał cały czas o Kuroko, ale jakoś w połowie roku już przestał. Nie raz stwierdzał, że jego obsesja wykracza poza normalne stosunki między dwoma facetami. Może mu minęło. Jeszcze większy miał mętlik w głowie, kiedy przypomniał sobie, że on przecież odkąd się znali nie miał żadnej dziewczyny. Na pewno gdyby chciał mógłby przebierać między nimi a jednak nie chciał. Był zawsze miły dla swoich fanek, lecz zawsze odmawiał na propozycje spotkań.
Jednak, kiedy go o cokolwiek poprosił to robił to z chęcią. Czyżby się w nim zakochał? 
-Nie to niemożliwe – próbował przekonać sam siebie.
Może Kise rzeczywiście w ostatnim czasie bardzo często do niego przychodził i chciał przebywać w jego towarzystwie. Często nawet namawiał go, aby gdzieś sami grali. Zdarzało mu się nawet, że głupio się wtedy rumienił i jąkał jakby próbował coś powiedzieć.
-Nie. Nie. Nie – powiedział do siebie.
Zaczął wariować. Im więcej o tym myślał tym bardziej mu się wydawało, że Kise zachowywał się dziwnie wobec niego.
-Na pewno się mylę.
Nic jednak na to nie wskazywało. Im dłużej o tym myślał tym bardziej się bał. Chodził po pokoju wpadając w paranoje. Miał tego wszystkiego dosyć.
Chciał to wyjaśnić.
Nie miał pojęcia czy jest świadomy tego, co robi. Po co biegł przez całą drogę? Zmachany stał pod drzwiami jego mieszkania i nie miał pojęcia co zrobić. Już chciał zawrócić i wracać, kiedy drzwi się otworzyły.
-O. Dzień dobry Yukio – przywitał go średniego wzrostu kobieta o blond włosach – przyszedłeś pewnie to Ryo. Niestety pochorował się trochę.
Pani Kise jak zwykle była dla niego miła.
-Tak właśnie słyszałem i chciałem sprawdzić jak się czuje – nie wiedział dokładnie co ma powiedzieć.
-Jesteś kochany. Może wejdziesz? Ryo już się czuje lepiej. Co prawda jeszcze śpi, ale mogę go obudzić. Masz może trochę czasu? Potrzebuję wyjść na pół godziny a nie chce go zostawiać samego? Boję się, że mu się pogorszy.
Ta kobieta zawsze potrafi tak wszystko ustawić, że w poczuciu odpowiedzialności wszyscy zrobią to co chce. Chcą, nie chcą się zgodził. Zdejmując buty widział tylko jak mama Ryouty zniknęła w jego pokoju, bo prawdopodobnie poszła go obudzić. Chwilę później już jej nie było.
Nie miał pojęcia czy to dobrze, że został z nim sam. Nim zaczął się nad tym zastanawiać usłyszał dźwięk otwieranych drzwi.
-Cześć – usłyszał – wiem, że pewnie jest tobie nie na rękę siedzenie tutaj ze mną, tym bardziej po tym wszystkim. Więc chce przeprosić za to.
Kiepsko wyglądał. Widać, że jest rzeczywiście chory. Widział dodatkowo, że poczucie winy jeszcze bardziej go przygnębia. Nawet na niego nie spojrzał tylko wpatrywał się w podłogę.
-Ale dlaczego ja? – jedyne pytanie, które chciał mu zadać.
Nie uzyskał odpowiedz. Widział tylko jak Kise robi się cały czerwony. Zauważył pojedynczą łzę, która spłynęła po jego policzku.
-Kise. Przepraszam nie powinienem pytać – chciał do niego podejść.
-Nie, stój. Zakochałem się w tobie. Dlatego chciałem ci to dać – łez było coraz więcej – nie chciałem się do tego przyznawać abyś czasem tego nie wyrzucił, ale skoro wiesz to pewnie to zrobiłeś. Nie mam pretensji, bo czemu miałbyś zrobić inaczej. Ale do tego już zdążyłem się przyzwyczaić, że dostaje kosza, więc nie musisz się przejmować.
Czuł, że sam robi się cały czerwony. Że niby on się w nim zakochał i to, dlatego to dla niego uszykował. Lubił go, ale czy mógł powiedzieć, że czuł coś więcej. Nigdy nie czuł żeby jakoś mu zależałoby na jakiejś dziewczynie, ale to nie oznacza, że się nimi nie interesował. Jednak im dłużej na niego patrzył jak stoi trzy metry od niego cały drży i wyciera twarz w rękaw to tym bardziej chciał do niego podejść i go przytulić. Pocieszyć, pozwolić wypłakać się na swoim ramieniu.
-Kise, ja – próbował coś powiedzieć.
-Przepraszam – przerwał mu i wybiegł do łazienki.
W pierwszej chwili myślał czy zapytać czy wszystko w porządku. Teraz jednak słyszał odgłosy wymiotów. Cieszył się, że nawet nie zamknął drzwi. Zobaczył go jak blady i osłabiony siedzi na podłodze.
-Idź stąd – wyszeptał Kise.
-I zostawić cię samego – podszedł do niego i delikatnie pogłaskał go po plecach – nie ma mowy.
-Nie musisz. Lepiej sobie iść. Dam sobie radę – próbował się od niego odsunąć, lecz nie miał siły.
-Nie, nie dasz – potargał go po włosach.
Poczekał aż przestał się cały trząść i zaprowadził go do jego pokoju. Kise nawet nie próbował reagować. Potulnie wykonywał jego polecenia. 
-Przepraszam – usłyszał jak kazał mu położyć się do łóżka.
-Nie masz za co przepraszać. To raczej ja powinienem ci podziękować  – widział jego zdziwienie – musiałeś się napracować, aby to uszykować i bardzo dobrze ci to wyszło. Więc dziękuje.
Czuł, że cały się rumieni, ale się tym nie przejmował.
-Myślałem. Myślałem, że będziesz na mnie zły, bo – nie potrafił dokończyć.
-Ej. Weź mi teraz tutaj znów nie płacz – próbował go uspokoić, jednak nic to nie dawało, bo na jego twarzy wciąż pojawiało się więcej łez.
-Ale, ty przecież – na chwilę przestał się trząść - nie musisz się mną przejmować. Jak w drugiej klasie dałem prezent Aominechii to najpierw mnie wyśmiał a potem przez tydzień nabijał się, że dostał taki badziewny prezent. Rok później już się do tego nie przyznałem, lecz Kurokochii się domyślił i wprost mi powiedział, że sobie tego nie życzy. Więc już gorzej być nie może. Jeśli więc chociaż to otworzyłeś a wiedziałeś, że to ode mnie to chciałem za to podziękować.
Dostał kosza od dwóch ludzi na których mu zależało. W pierwszej chwili pewnie zrobiłby to samo, lecz im dłużej o tym myślał tym bardziej wiedział, że nie będzie potrafił tego zrobić. Zależało mu na nim. Serce go bolało jak miał patrzeć jak siedzi na łóżku i płacze.
-Kise. Ja cię lubię, ale nie wiem czy coś więcej. Nigdy nie mogłem powiedzieć żebym zwrócił na jakiegoś innego chłopaka uwagę, ale z drugiej strony na żadnej dziewczynie jakoś bardzo mi zależało – teraz on nie potrafił na niego spojrzeć, chociaż czuł, że Ryouta go obserwuje – więc nie wiem co teraz czuję. Nie rozumiem, dlaczego ja, bo w końcu czym ja się wyróżniam od reszty. A porównać do ciebie to w ogóle źle wypadam.
-Nie mów tak – przerwał mu blondyn – uważam, że jesteś wspaniały. Zawsze wszystko potrafisz zrobić, zawsze sobie ze wszystkim radzisz, wszystkim pomożesz. I ogólnie jesteś najlepszy.
On naprawdę o nim tak myślał? Teraz pragnął go do siebie przytulić.
-Ryouta ja – po raz pierwszy powiedział do niego po imieniu – ja nie wiem jeszcze co czuje, ale chce spróbować.
-Nie rozumiem.
Nic nie odpowiedział. Tylko pocałował go w policzek. Odsuwając się od niego. Czuł, że cały się rumieni, Kise też. 
-Weź mi tutaj znów nie płacz – kciukiem otarł łzy pojawiające się znowu na jego policzkach.
-Ale to ze szczęścia.

Nie wiedział czy dobrze robi, pewnie niedługo się o tym przekona, ale teraz chciał się cieszyć tym co ma. Może walentynki to wcale nie takie głupie święto.

~~~

Trochę wspomnień z Love. Pierwszy mój konwent, jakość nigdy nie miała czasu żeby się na jakiś wybrać, ale mam nadzieję, że nie ostatni. 

środa, 11 lutego 2015

Część I

"Gdy nie można zawrócić, trzeba iść naprzód"
Marco Polo


-Że, co? - wydarł się Daiki na swoją mamę.
Co ta kobieta od niego wymaga? Wydawało mu się, że się przesłyszał. Niby, dlaczego mają się przeprowadzić? Na dodatek wyprowadzić z Tokio i będzie musiał zmienić szkołę?
-Dobrze słyszałeś przeprowadzamy się - odpowiedziała mu spokojnie kobieta.
-Ale, czemu niby tak nagle? - nie mógł zrozumieć tak nagłego zachowania jego mamy.
Przecież to nie miało sensu. Kończy właśnie pierwszą klasę i ma zmienić szkołę już nie mówiąc o klubie. Był asem klubu koszykówki Akademii Too i miał tak nagle wszystko rzucić. Nie żeby bardzo przepadał za kolegami z drużyny, ale nie chciał odchodzić. Nie żeby tęsknił za nimi. Ewentualnie za Satsuki, ale za resztą nie. Ale chciał grać. A w obecnej drużynie miał bardzo dużo możliwości grania z godnymi przeciwnikami.
-Pamiętasz Hayato?
Pamięcią szukał odpowiedniej osoby. Znał gościa. Nowy facet jego matki. Spotykali się już chyba jakoś ponad rok. Nie znał go za dobrze, bo ostatnio rzadko bywał w mieszkaniu. Po przegranej z Seirin bardzo dużo trenował i często nocował poza domem.
-Pamiętam. Twój facet.
-A pamiętasz jak mówiłam, że zamierzamy się pobrać - jej mina chyba miała wzbudzić w nim poczucie winy.
-Coś kiedyś wspominałaś - odpowiedział.
-Ponieważ wcześniej jakoś nigdy cię nie było, bo nie raczyłeś wrócić do domu choćby na chwilę to oświadczam ci, że za dwa tygodnie wychodzę za mąż, a wraz z końcem roku szkolnego, czyli za tydzień wyprowadzamy się z Tokio i przeprowadzamy się do Hayato - wyjaśniła.
-Ale ja się tutaj uczę i nie mogę tak porzucić nauki - próbował jakoś przekonać matkę.
-Ty i nauka? Bardzo ciekawe połączenie. Nie próbuj mnie przekonywać. Nie zostaniesz tutaj sam. Już teraz masz problem z dyscypliną i opuszczasz zajęcia, więc jeśli miałbyś tu zostać sam to w ogóle przestaniesz chodzić do szkoły. Już jesteś zapisany do tamtejszego liceum. Spokojnie jest tam drużyna koszykówki.
Pocałowała go w policzek i wyszła z pokoju.

Jak to mają się przeprowadzi? Ciągle zadawał sobie to samo pytanie. Może rzeczywiście ostatnio rzadko bywał w domu często wychodził i ignorował mamę jak ta prosiła, aby został, bo musi z nim poważnie porozmawiać. Ale do głowy by mu nie przyszło, że powie mu coś takiego. Chciałby się z nią cieszyć. Jego ojciec zostawił ich, gdy ten miał trzy lata. Zostawił tylko kartkę, że odchodzi. Podobno wyjechał za granice. Jego rodzice nie mieli ślubu i chyba czuł, że dziecko to zbyt mało, aby się przywiązać na stałe. Od tamtej pory spotykała się z różnymi mężczyznami, ale i tak na pierwszym miejscu stawiała zawsze jego. Teraz jak już był trochę starszy nie zwracał na to większej uwagi. Zawsze powtarzała, że jest jedynym mężczyzną jej życia. Ale czy była szczęśliwa? Nie bardzo. Widział to w jej oczach, kiedy powiedziała mu, że planują ślub. Była wtedy taka szczęśliwa. Teraz też się taka wydawała. Znalazła kogoś, z kim jest szczęśliwa i chyba planuje z nim spędzić resztę życia.
Tylko on się z tego nie cieszył? Nie potrafił tego powiedzieć. Jak ma wyjechać i to wszystko zostawić? Tak nagle. Bez pytania go o zdanie.  Co prawda zastanawiał się, po co te wszystkie kartony, ale nie pomyślał, aby o to zapytać.
Teraz przyglądał się jak jego mama pakuje następne. Było mu przykro widząc jak bardzo się przy tym cieszy nucąc jakąś wesołą melodię pod nosem. Jest szczęśliwa z sytuacji, co nie mógł powiedzieć o sobie.
Mało pamiętał swojego ojca. Odszedł od nich jak był bardzo mały. Tak z dnia na dzień. Nie zostawił po sobie żadnych pieniędzy, wyczyścił pozostałości na koncie bankowym i już go nie było. Pozostawił po sobie tylko kłopoty. Od mamy nie wiedział nic na jego temat, tylko tyle, co udało mu się posłuchać jak z kimś rozmawiała. W ten sposób dużo wiedział o ich sytuacji.
Ojciec nie chciał, aby mama pracowała, zawsze twierdził, że on sobie poradzi i ich utrzyma. Nie skończyła wtedy jeszcze studiów. Miała niecałe dwadzieścia lat jak go urodziła. Bez wykształcenia i pracy mimo to nic jej nie brakowało. Wydawało się wszystko jest w porządku jednak, kiedy zniknął to jego mama nie tylko musiała szybko zabrać się za jakąkolwiek pracy, aby ich utrzymać, ale dodatkowo spłacić jego długi, które zaciągnął udając, że tak dużo zarabia.
Od tego czasu minęło już wiele lat i teraz nie mógł narzekać, że czegoś mu brakuje. Może czasami był wkurzony, że nie może sobie pozwolić na kupno nowych rzeczy i musi na oszczędzać jak coś chce, ale dzięki temu wiedział, że w życiu sobie poradzi.
-Zacząłeś się pakować Dai? - pytanie wyrwało go z przemyśleń.
-Co? Nie. Jeszcze nie - nawet nie próbował zaczynać. Po prostu nie chciał.
-Taki duży a nawet nie potrafi się spakować - uśmiechnęła się do niego.
Taki duży. Pasowało to do niego. Wzrost miał na pewno za ojcem, bo mama miała niecałe metr siedemdziesiąt wzrostu. Ciemniejszą karnacje i kolor włosów jednak odziedziczył po niej, co go bardzo cieszyło. Nie pamiętał ojca. Próbując sobie przypomnieć widzi wysoką postać o ciemnych włosach, lecz twarz całkowicie mu się zamazuje. Nie istniał w jego świecie. Nie było go, gdy go potrzebował i już stwierdził, że nie potrzebuje. Lecz teraz zyska namiastkę tego, czego jak uważał nie potrzebował. Ślub jego mamy oznaczało, że on będzie miał ojczyma.
-Nie cieszysz się. Prawda? - zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
-Chyba widać -wzruszył ramionami.
-Daiki wiem, że ci ciężko, ale zaufaj mi. Będzie dobrze.
-Jakoś trudno mi w to uwierzyć - starał się jak najbardziej ukryć swoje rozgoryczenie tą sytuacją. Wiedział jednak, że nie jest wstanie nic przed nią ukryć - a co z twoją pracą?
-Tutaj złożyłam wypowiedzenie. Zobaczę, co tam się znajdzie a narazie zajmę się księgowością Hayato - powiedziała i wróciła do pakowania.
-A, czym on się w ogóle zajmuje? - jak ma mieszkać z człowiekiem, o którym praktycznie nic nie wie.
-Jest architektem. Wraz z dwójką wspólników prowadzą firmę - odpowiedziała nie przerywając pracy.
-To on nie może się tu przeprowadzić? - próbował się chwytać każdego możliwego sposobu, aby zostać.
-Pewnie mógłby, ale to mieszkanie jest za małe. Zobaczysz spodoba ci się w nowym domu. Okolica jest bardzo spokojna i cicha, a dom duży i przestronny. Ogród z własnym basenem. Będziesz miał pokój dużo większy od obecnego.
Im dłużej jej słuchał tym ta wizja nie wydawała mu się aż taka straszna, co wcale nie oznacza, że nie było mu żal się przeprowadzać. Często narzekał na ich małe mieszkanie i trudno mu było sobie wyobrazić mieszkanie gdzie indziej.
Widząc jednak zadowolenie i szczęście, jakie biło od jego mamy wiedział, że w żaden sposób jej nie przekona.

Jego ostatni tydzień w szkole. Nikomu nie powiedział o przeprowadzce, nawet Satsuki. Stwierdził, że po prostu ostatniego dnia odbierze papiery i będzie po wszystkim. Nie chciał niepotrzebnego zainteresowania, które pewnie wywołałaby informacja, że zmienia szkołę. Powinien iść na trening, lecz zamiast tego wrócił do domu.

-Dai-chan nie rób sobie ze mnie żartów - oburzyła się Satsuki.
Dobrze stwierdził, że przyjdzie. Właśnie opuścił ostatni trening w tym roku szkolnym. Nie chciał na niego iść. Nie potrafił tam iść. Jak miał słuchać o zbliżającym się nowym roku i o szansie na wygraną, skoro już z nimi nie zagra? Niby mama mu powiedziała, że w jego nowej szkole jest drużyna koszykówki, ale nie miał pojęcia o jej poziomie. Sam meczu nie wygra, więc jak chce mierzyć się z najsilniejszymi to musi mieć dobrą drużynę. Gorzej jak się okaże, że tworzą ją sami amatorzy.
-Głupszej wymówki jeszcze od ciebie nie słyszałam wiesz? - nie uwierzyła mu jak jej wytłumaczył swoje zachowanie.
-To nie jest wymówka - wrzasnął na nią i wskazał na spakowane pudła.
Chyba dopiero wtedy mu uwierzyła. Zobaczył w jej oczach łzy. Był wściekły, ale nie na nią tylko na całą sytuacje. Naprawdę nie chciał wyjeżdżać.
-Ale to znaczy, że już nigdy się nie zobaczymy?
-Nie przesadzaj nie wyjeżdżam na koniec świata. Podobna tam też jest drużyna koszykówki, więc na pewno kiedyś się zmierzymy.
-Ale, jako przeciwnicy. Wiesz dobrze, że zapisałam się do Too tylko ze względu dla ciebie a teraz, co ja tam będę robić sama? Bez ciebie to będzie bez sensu.
-To się przenieś - próbował ją jakoś pocieszyć.
Nie przemyślał tych słów jednak przyjaciółce od razu się humor poprawił. Zaczęła skakać z radości. W pierwszej chwili nie rozumiał, dlaczego jednak szybko zrozumiał jej tok myślenia.
-A ty wiesz, że aby zostać menadżerem drużyny musi się zgodzić trener? - próbował ostudzić jej entuzjazm.
-Myślę, że z tym nie będzie problemu.
-A to, że Aida za tobą nie przepada?
Nie było to dobre posunięcie, bo dziewczyna zaczęła płakać.
-Hej Satsuki uspokój się. Nie będzie przecież tak źle. Jakoś ją przekonasz. Ewentualnie poprosisz o pomoc Tetsu, Kagamiego i resztę drużyny - próbował ją pocieszyć.
-Masz racje wspólnie jakoś damy radę.
Zapadła między nimi krępująca cisza.
-Dai-chan będę za tobą tęsknić.
-Wiem ja za tobą też - przytulił przyjaciółkę do siebie.

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział 15 Autobus

Nic nie pamiętał. Bolała go głowa i ramię, mimo to wydawało mu się, że nie czuje własnego ciała. Białe ściany, które go otaczały kojarzyły mu się ze szpitalem. Zapach też był ten sam. Ostatni raz przebywał tutaj jak przez własną nieuwagę został postrzelony. Wystarczyła postać, która troszeczkę była podobna do Taigi, aby go rozkojarzyć. W ten sposób pozwolił się postrzelić. Ale to było kiedyś. Nie jest w Japonii, siedzi w Stanach. Wie gdzie jest Kagami, co się z nim działo przez te wszystkie lata i co się dzieje teraz. Więc nie mógł zrozumieć, co się stało.
-Widzę, że już się pan obudził - zobaczył kobietę ubraną na biało, zapewne lekarkę lub pielęgniarkę - dobrze się pan czuje?
-Chyba tak - odpowiedział mimowolnie po japońsku, dopiero po chwili przypominając sobie, że tego nikt nie zrozumie. Natychmiast, więc się poprawił - głowa mnie boli i ramię, ale po za tym wszystko w porządku. Przepraszam, ale się zapomniałem.
-Nic się nie stało.
Dalszych słów nie słuchał. Przypomniało mu się, co się wydarzyło.

Pierwsze tygodnie stycznia, były dla niego połową wolnego czasu, jaki mu pozostał do rozpoczęcia kolejnego etapu szkolenia. Po wizycie przyjaciół wrócił mu trochę humor. Trudno mu było się do tego przyznać, ale tęsknił za nimi. Za całą ich zgrają. Zaczął nawet żałować, że nie zgodził się na propozycje, aby na te dwa tygodnie jednak wrócił. Kise obiecał mu nawet, że załatwi mu darmowy przelot w obie strony. Jak się pracuje w branży to nie kłopot. Zobaczyłby Satsuki, Tetsu, ich syna, którego nazywał własnym siostrzeńcem, Midorimę, Takao, Murasakibarę, Hiromu a nawet Akashiego.
Sylwester jednak przyniósł mu więcej niż mógł zapragnąć.
Wszystko a raczej prawie wszystko, co się wtedy wydarzyło było fantastyczne. Narazie nie mają planu jak przekonać Asami do niego, ale coś wymyślą.
Jedyny minus tej całej sielanki to wielki siniak Taigi na czole. Czarne koty przynoszą chyba jednak pecha a przynajmniej Kagamiemu przyniósł, bo się przez jego nowego zwierzaka wywalił. Nie wiedział, kto był wtedy bardziej przestraszony. Dachowiec czy tygrys?
Od tego czasu się jednak nie widzieli. Taiga nie miał czasu. Praca i dom zajmowały większość jego dnia. Mieli się zobaczyć w przyszłym tygodniu, kiedy pójdzie na popołudnie do pracy a dzieciaki będą w szkole. Już nie mógł się doczekać tego spotkania. Niby nie było to całkowicie uczciwe, ale miał nadzieje, że Kagamiemu uda się jakoś przekonać Asami do niego, aby mogli się spotykać bez przeszkód. A tak zostawały im rozmowy w środku nocy i smsy, które miały za mały limit znaków i których lepiej żeby nikt nie widział,.
Pamiętał jak od rana kręcił się po mieście zwiedzając stalicę kraju, w którym obecnie mieszkał a którego nawet nie zwiedził. Wracając wstąpił do siedziby FBI, aby odebrać notatki na następny egzamin. Już z nudów skończył poprzednie. Wracając jak zwykle autobusem obserwował ludzi wchodzących i wysiadających. Nie było ich dużo, początek roku i pora dnia i pogoda sprawiły, że bardzo mało ludzi wychodziło na dwór. Na jednym z przystanków do pojazdu weszła grupka dziewczyn. Dziewczęcy klub siatkówki. Nie musiał się nawet przyglądać, aby to stwierdzić. Wiedział, że Asami do niego należy, więc domyślił się, że to jej drużyna. Nie zwrócił na to wcześniej uwagi, ale młodsza siostra Taigi rzeczywiście wyróżniała się na tle koleżanek. Pomijając już sam wzrost, gdzie była najwyższa, to także figurą. Kurtka nie maskowała jej figury, która miała już pewne kobiece walory.
Miała podobną umiejętność do brata. Potrafiła szybko się zorientować, że ktoś jej się przygląda. Widział to po jej minie, kiedy jej buzia przypominała odcieniem do koloru jej włosów. Kolor, który on uwielbiał a który posiadały jeszcze trzy znane mu osoby.
-Kagamiś a czemu się taka czerwona zrobiłaś - zapytała jej koleżanka z blond warkoczem.
Nawet nie słyszał jej odpowiedzi. Słyszał natomiast jej cztery koleżanki, które wypytywały się, co się stało. Słysząc to uśmiechną się pod nosem.
Jadąc kolejne dwa przystanki wszystkie pozostałe zawodniczki z jej drużyny wysiadły. Chociaż bardziej zwrócił uwagę na dwóch typów, co wsiedli do autobusu. Na pierwszy rzut oka uznał, że coś z nimi jest nie tak. Wyglądali jakby byli naćpani. Nie podobało mu się to. Wstał i ruszył w ich stronę. Obserwując otoczenie zauważył, że oprócz niego w pojeździe jest Asami, trzy inne nastolatki, matka z dwójką dzieci, dwie starsze panie i starsze małżeństwo. Czyli pomoc żadna tym bardziej, że wszyscy pochłonięci swoimi sprawami nie zwracają na nich uwagi.
-Czy można się po pani przyłączyć - próbował narzucić się nastolatce jeden z oszołomów. Chyba dopiero teraz inni zauważyli, że trzeźwi to oni nie są.
-Nie - odpowiedziała przerażone widząc ich zachowanie.
-Ale kolega tak ładnie panienkę prosi - powiedział drugi.
-Panienka jak widać nie jest zainteresowana taką propozycją - wtrącił się stając przed dziewczyną, próbując ją zasłonić.
-Nie wtrącaj się idioto - próbował przywalić mu, lecz był na tyle wolny, że nawet nie zauważył jak został powalony na ziemię.
Kierowca słysząc to zatrzymał pojazd i chciał coś powiedzieć.
-Zostań gdzie jesteś, bo wszystkich pozabijam - wrzasnął oszołom celując do kierowcy.
Nie miał pojęcia, co zrobić. Jeden leży, ale drugi ma naładowaną broń.
-Tylko spokojnie - próbował go uspokoić - nie chcesz przecież, aby komuś stała się krzywda.
-A skąd to możesz wiedzieć idioto. Nic nie wiesz. Nic - nie panował nad sobą.
-Masz racje nie wiem. Ale obojętnie, co się wydarzyło to nie jest wina tych wszystkich ludzi. Zobacz jak wszyscy są wystraszeni. Odłóż broń i wszystko będzie dobrze - widział jak bardzo ludzi są bladzi i przerażeni, jak ze strachu skamienieli. Czuł jak Asami drży trzymając się jego kurtki - nic nie zyskasz jak komuś stanie się krzywda.
Mówił wszystko spokojnie i pewnie jakby sytuacja była normalna. Napastnik był zdezorientowany jego spokojem, ale w jego oczach zobaczył szaleństwo.
To nie alkohol - pomyślał Daiki. Zbyt wiele razy to widział żeby się pomylić. A tacy są najgorsi. Nie myślą logicznie. Starał się nie rozglądać i skupiać jego uwagę na sobie, wiedział, bowiem że jako jedyny jest wstanie coś zdziałać.
Tym bardziej, że za nim stała ważna dla niego osoba. Nie lubiła go, ale to nie oznaczało, że mu na niej nie zależało. Taiga ją kochał. Kochał swoją młodszą siostrzyczką a skoro mają być razem to i ją pokocha. A teraz ją obroni, aby nic jej się nie stało.
Tylko łatwiej powiedzieć niż zrobić. Jak się nie ma żadnej broni a przeciwnik stoi kilka metrów od ciebie z naładowanym pistoletem to sytuacja nie jest za dobra.
-Odłóż broń to nikomu nic się nie stanie - próbował uspokoić napastnika.
-Ty nic nie wiesz. Nie rozumiesz. A ty się nie zbliżał - wrzasnął do kierowcy, który próbował do nich podejść.
-Niech pan tam zostanie - nakazał motorniczemu i ponownie próbował nakłonić szaleńca do odłożenia broni.
Przez cały czas starał się skupić uwagę napastnika na sobie. Bał się żeby komuś nie stała  się krzywda.
Próbował analizować sytuacje, lecz żaden z znanych mu sposobów postępowania w takich przypadkach nie pasował.
Starał się przypomnieć wszystkie szczegóły dotyczące rozmieszczenia przedmiotów w pojeździe. W pamięci szukał czegoś, czegokolwiek, co mu pomoże obezwładnić napastnika. Nic mu jednak nie przychodziło do głowy. W ciągu krótkiej chwili gdzie reszta pasażerów panikowała, on intensywnie szukał rozwiązania sytuacji.
Cztery. Nie. Trzy i pół. Tyle metrów dzieli go od niego. Jeśli odwróci odpowiednio jego uwagę i zdąży podbiec i wyrwać mu broń z ręki to będzie po wszystkim.
Gorzej będzie jak nie zdąży. Wtedy albo on ucierpi albo któryś z pasażerów. Nie mógł ich narazić. Nie mógł odwrócić uwagi na nikogo z nich. Napastnik mógłby się spłoszyć i wystrzelić, a on do tego nie dopuści. Może podchodził do tego zbyt egoistycznie, ale duma nie pozwalała mu postąpić inaczej. Zakładając, chociaż raz mundur uzyskujesz też dumę, która każe zawsze bronić słabszych.
Półtorej minuty. Tyle minęło odkąd wyciągnął broń i tyle wystarczy.
Siatka jednej starszej pani oddalona od niego o troszkę więcej niż pół metra obok niej stoi kij jakby od zmiotki. Wzrok w dół, na prawo. On za tym podąży. Każdy tak reagował. Niech myśli, że chce go użyć. Kiedy wzrok napastnika wróci na niego to jego już tam nie będzie, bo on zniknie. Jego chwila zawahania dała mu wystarczającą przewagę, aby do niego podbiec i próbować odebrać broń. Lecz zdążył zareagować.
Trzy strzały tyle usłyszał zanim udało mu się wyrwać bron i powalić przeciwnika na ziemię.
Nigdy by nie przypuszczał, że wzrokowe techniki Kuroko mu się kiedyś przydadzą. Będzie musiał mu podziękować. Rozejrzał się po pozostałych pasażerach. Wystrzały nikomu nie zrobiły krzywdy. Zostały tylko dwie kule w suficie i jedna w podłodze.
-Panie Aomine wszystko w porządku? - usłyszał głos Asami, która podniosła się z podłogi.
Sam ją przewrócił. Stała za nim. Znikające przejście Kuroko pozwoliłoby jemu zniknąć, ale wtedy napastnik mógł ją zaatakować, a na to nie mógł pozwolić.
-Tak - odpowiedział, co nie do końca było prawdą. Bolała go szczęka i z niewiadomych powodów przedramię.
-Ale pana ręka - dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś jednak dostał z broni palnej i kula przeszła na wylot, jednak adrenalina mu tak podskoczyła, że nie zauważył, że tym kimś był on sam.
Rana po kuli zaczęła niebezpiecznie mocno krwawić.
-Asami daj mi swój szal - polecił dziewczynie, która z wątpliwościami zdjęła go i chciała mu podać - nie. Zawiąż mi go nad raną. I mocno ściśnij.
Obserwował jak wykonuje polecenia i jak bardzo przy tym trzęsą jej się ręce.
-Wszystko dobrze - próbował ją uspokoić, kiedy zaczęła płakać.
-Tak się bałam.
-Wiem.
-Panie Aomine. Przepraszam pana - usłyszał cicho po japońsku jak przyjechała policja i pogotowie.