sobota, 25 października 2014

Rozdział 6 Diabeł zwie się

Słońce jeszcze nie wstało, przyroda szykując się do zimowych miesięcy traci swój świeży blask i ciepły urok. Liście spadały z drzew tworząc mokrą i śliską nawierzchnie. Coraz częściej padający deszcz i niższe temperatury nie zachęca do spacerów czy wychodzenia z domów. Niektórzy jednak dbając o formę ćwicząc regularnie. Każdy biegacz wie, że trening oczyszcza nie tylko ciało a także głowę. Mimo wolnego dnia, na który niektórzy czekają by móc się wyspać  i odpocząć po ciężkim tygodniu pracy to inni wstają wcześnie, aby pobyć sami z własnymi myślami.
Jednak nie wszyscy chcą tak wcześnie wstawać. Pamiętał jak sam wykorzystywał każdy wolny dzień, aby spać do południa. Nie chciał, więc nikogo budzić. Niech śpią stwierdził szykując się do wyjścia. Robił to powoli i bardzo cicho bojąc się, że kogoś obudzi. Wypił pierwszy łyk kawy, zamknął zamki i wybiegł.
Chciał oczyścić umysł, w który ostatnio gromadziło się zbyt dużo niepotrzebnym myśli. Każdy kolejny metr miał sprawiać żeby poczuć się lepiej, lecz tak nie było. Nie zwracał uwagi na zimne powietrze i mokre otoczenie. Jego cała uwaga kręciła się wokół jednej osoby.
Nie wiedział czy był zły, rozdrażniony, rozżalony czy szczęśliwy. Przez cały czas się zastanawiał, jakim cudem on się tutaj znalazł. Jak James mu powiedział, że naprzeciwko wprowadził się Japończyk nie zwrócił na to zbytnio uwagę. Kiedy jednak dowiedział się jak się on nazywa zastanawiał się czy się nie przesłyszał. Skąd on się tutaj wziął. Chciał poznać odpowiedzi na to pytanie. Usłyszał coś o szkoleniu zorganizowanym przez FBI. Raczej trzeba było się bardzo napracować, aby się na nie dostać pomyślał. Nigdy by nie pomyślał, że był aż tak ambitny. Jak widać w ogóle go nie znał i chyba nigdy nie poznał i nie pozna. Tak naprawdę chyba nic o sobie nie wiedzieli.
Przypomniał sobie ich ostatnią rozmowę, kiedy ten się na niego obraził. Ale musiał wyjechać nie było innej opcji. Świat jego rodziny się załamał a on nie chciał zostawiać ich tak samych. Ale to oni jego zostawili. Ojciec zmarł trzy tygodnie po jego powrocie do domu. Przeszedł dwa zawał a trzeci był już końcem. Matka trzy lata starała się dojść do siebie naprzemiennie walcząc z depresją i bólem, lecz i ona tą walkę przegrała. Mimo jego ciągłej pomocy i starań przyszedł czas gdzie został sam ze wszystkimi problemami.
Potem nie widział innej opcji jak zostanie na amerykańskim kontynencie. Wahał się nad powrotem jednak nie chciał zrzucać na czyjeś barki własnych problemów. Krótko po tym wydawało mu się, że miał jednak halucynacje. Łapał się na tym, że wysocy, ciemnoskórzy goście przypominali mu jego. Chyba pragnął wtedy mieć kogoś bliskiego przy sobie. Tak to sobie tłumaczył.
Ale teraz nie mógł o tym myśleć. Ułożył sobie świat, gdzie każdy z jego elementów jest jak zgrabnie wypucowany i wygładzony klocek idealnie pasujący do harmonijnej całości i nie chciał tego zmieniać. Nie chciał, aby coś zrujnowało konstrukcje, którą stworzył i podtrzymywał przez tyle lat.
Zastanawiał się czy w ogóle chce się z nim zobaczyć. Z jednej strony chciałby gdzieś na niego wpaść zamienić dwa, trzy słowa, aby dowiedzieć się, co u reszty, lecz jednak się bał. Kiedyś mu na nim zależało i to nawet bardzo. Wiedział jednak, że on nie traktuje tego poważnie. Nigdy nie traktował, co go bardzo bolało. Pewnie jak wyjechał to bardzo szybko znalazł się ktoś, kto zajął jego miejsce. Wierzy w to. Chciał w to wierzyć. Jemu to zajęło trochę więcej czasu. W ciężkich dla siebie czasie chciał mieć, jaką pomoc, jakieś wsparcie w najgorszych chwilach. Przeszedł jednak przez wszystko sam i teraz już go nie potrzebował. Nawet o nim nie myślał, dopóki nie usłyszał, że tutaj jest. Teraz bał się, że uczucia wrócą, a on nie może sobie na to pozwolić.
Nie potrafił opanować swoich uczuć. Wiedział jednak, że obowiązek nakazuje mu poświęcić jego własne potrzeby i pragnienia, aby chronić tych, na których mu najbardziej zależy i za których jest odpowiedzialny.
Nawet się nie zorientował jak długo go nie było. Otwierając drzwi słyszał rozmowy i śmiechy w kuchni. Uśmiechnął się sam do siebie. Tak musi się cieszyć szczęściem, które posiada, a ma go bardzo dużo.

Czy ten człowiek naprawdę musi tyle gadać. Lubił Gregora, ale słuchanie tego jak drużyna jego syna zdobyło mistrzostwo miasta  było nudne. Nie byłoby gdyby słuchać tego po raz pierwszy, ale po dziesiąty wysłuchaniu tej wspaniałej opowieści człowiek miał dosyć. Tym bardziej, że padało a jemu się spieszyło. Błagam Julia zabierz go wreszcie. Chyba umiała czytać w myślach, bo spełniła jego prośbę. Obserwował jak z kiepską miną kumpel jedzie na spotkanie z teściową, a on mógł ze spokojem wrócić do domu. Nie wiedział jednak, czemu się odwrócił. Żałował,  że to zrobił. Że musiał trafić akurat na niego. Zignoruj go zaczął sobie powtarzać, lecz nie potrafił. Pomoże mu i odwiezie do domu, po co ma iść pieszo.
Pokłócili się. Obwiniali nawzajem. Sam się zastanawiał, dokąd doprowadziłaby ta rozmowa, gdyby nie telefon. Wywalił go z samochodu. Nie skłamał, naprawdę się spieszył. Odjeżdżając oddzwonił.
-Hej skarbie już wracam. Tak coś mnie zatrzymało. A kogo mogłem spotkać? Tak dokładnie Georga. Czekajcie na mnie i bądźcie grzeczni - odłożył telefon. Miał teraz obowiązki i to one stanowiły najważniejszą cześć jego życia.


Nic nie pił a czuł się jakby miał kaca. Przez spotkanie z Taigą prawie wcale nie spał w nocy. A dziś go czekał kolejny ciężki dzień. Miał nadzieje, że dzieci nie wykończą go dzisiaj a późniejsze szkolenie nie będzie aż tak męczące. Pogoda jednak nie poprawiała humoru. Deszcz padał niemiłosiernie. Stwierdził, że raczej nie dojdzie suchy do przedszkola, wiec uszykował sobie rzeczy na przebranie. Jak tak dalej pójdzie to kupi sobie porządny płaszcz przeciwdeszczowy, ponieważ ciągle padało.
Jego przypuszczenia się sprawdziły. Nie zdążył pokonać połowy drogi to był cały przemoczony. Camile nic nie powiedziała jak go zobaczyła i z uśmiechem na twarzy podała mu ręcznik. Cieszył się, chociaż że zdążył przyjść przed większością dzieci.
To było żałosne, pomyślał, kilkuletnie dzieci są przywożone samochodami przez rodziców a on musi biegać na piechotę.
Przebranie zajęło mu chwile, dostał nawet suszarkę do włosów, której nawet nie użył. Wchodząc do sali zauważył, że sporej części dzieci nie ma. Z chłopców byli bliźniaki i Max, a dziewczynek było tylko dziewięć.
-Pogoda sprzyja chorobą u dzieci- skomentowała Cam - a potem jedno szybko zaraża się od drugiego i mamy tego efekt. Ciesz się przynajmniej będziesz miał mniej obowiązków. Myślę, że nie ma sensu iść dalej z programem, bo trzeba będzie to później powtórzyć z resztą.
Literka P musi poczekać - pomyślał.
-To, co robimy? - zapytał.
Cały dzień spędzili głównie na zabawach. Ćwiczyli trochę przerobione już literki i cyferki, ale pogoda nie sprzyjała nauce, a takich małych dzieci nie można przemęczać. W między czasie dostał wiadomość od pani dyrektor, że dziś ma zostać do popołudnia u nich, bo zajęcia szkoleniowe ma odwołane. Agent Smith, który był odpowiedzialny za jego grupę nie mógł się do niego dodzwonić. Nic dziwnego, bo nigdy nie miał telefonu przy sobie. Ciągłe siedzenie, leżenie i turlanie się po dywanie sprawiło, że już pierwszego dnia go odłożył. Miał pięć nieodebranych połączeń a przy szóstym już odebranym dostał potwierdzenie słów starszej pani. Nigdy nie zostawał z dziećmi tak długo.
-Przynajmniej rodzice będą mogli zobaczyć słynnego pana agenta -skomentowała Cam- Wielu rodziców pyta o ciebie, a ponieważ wychodzisz przed tym jak dzieci są odbierane to nikt cię nie widzi.
Nie poprawiła mu tym humoru. Później w sytuacji awaryjnej gdzie jedna z pań musiała wyjść wcześniej i brakowało opiekunki dla grupy, to został z dziećmi całkowicie sam na prawie półtorej godziny. Nie wiedział, co ma zrobić. Obyło się jednak bez dzwonienia do Kuroko. Wytłumaczył dzieciom zasady gry w kalambury i tak spodobała się zabawa, że nawet nie zauważył, że minął czas na drzemkę. Dopiero, kiedy Ana i Sarah zaczęły ziewać zorientował się. Chłopcy już z przyzwyczajenia nie chcieli spać na swoim miejscu tylko na środku gdzie Daiki odbywał swoje krótkie drzemki. Dzieci nie dały się przekonać a on został zmuszony przez małych szantażystów i położył się wśród grupy dwunastu dzieci. Nie spał. Cały czas czuwał, bo wiedział, że został z nimi sam i musi wstać jakby któreś chciało do łazienki. Słyszał gwar za drzwiami, nie wiedział jednak, że drzemka im się troszeczkę przedłużyła. Cam wchodząc do pomieszczenia zauważyła, że wszyscy śpią.
-Przepraszam, że to tak długo trwało. Poszliście o dobrej godzinie spać? - podeszła cicho do nich.
-Nie. Tak jakoś wyszło.
-Raczej na pewno, bo już rodzice przyszli po dzieci.
-Już ta godzina? - jak mógł tak długo leżeć.
-Dokładnie. Ale nie budź reszty. Max, Ros, Ana i Isa. Pomóż mi ich zabrać a reszta niech śpi - powiedziała i zabrała zaspaną Ane na ręce.
Posłuchał i ostrożnie odsunął jednego z bliźniaków i zabrał Maxa i wyszedł. Chłopiec jeszcze zaspany automatycznie przytulił się do jego szyi. Na korytarzu stała duża grupa rodziców. Część już pomagała się ubrać dzieciom z innych grup, inni czekali na swoje pociechy. Cam wiedziała, jakie dziecko oddać, jakiemu dorosłemu dla niego jednak była to zagadka. Nie rozpoznawał nikogo z rodziców swoich podopiecznych.
-Coś ledwo wstaliśmy - powiedziała do niego jedna z kobiet.
-Babcia - odezwał się Max
-Chodź do mnie mój ty urwisie. Bo twój słynny agent ma jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
-Oczywiście, bo on musi ciągle łapać przestępców - ożywił się chłopiec oddany w ręce babci.
-Pożegnaj się - upomniała go staruszka.
-Do widzenia panie Daiki
-Miło było wreszcie pana poznać agencie Aonime.
Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Pożegnał się i poszedł po kolejnego z podopiecznych. Ucieszył go fakt, że dzieci tak bardzo go lubią i tak go podziwiają. O przekręcone nazwisko nie miał żalu, przedstawił się raz i dzieci mogły dokładnie nie zapamiętać. Mniejszy problem miał z Ros, która odziedziczyła po matce ciemną karnacje. Ciemniejszą nawet od jego własnej. Odprowadził także Cleo, której ojciec przyszedł w międzyczasie. Każde z rodziców chciało, chociaż zamienić słowo z uwielbianym przez ich córki policjantem. Więcej czasu spędzał z chłopcami, nie wiedział, że przez młode panienki też jest podziwiany. A był. Widział to po rumieńcach dziewczynek jak ich rodzice coś o nim mówili. Stwierdził, że musi poświęcać im więcej uwagi.
W sali została piątka. Bliźniacy, Sophia, Emma i Olivia. Brakowało mu trochę świeżego powietrza, ale cały dzień mocno padało i nie było możliwości wyjścia na dwór. Z drugiej strony się cieszył, że w taką pogodę nie musiał jechać na drugi koniec miasta na szkolenie. Do końca zajęć bawił się i grał z dziećmi w różne gry. Starał się poświęcać uwagę równo na wszystkie dzieci. Co chwile wpadała któraś z pań z pytaniem jak sobie radzi. Jakieś dzieci się pochorowały i trzeba było czekać na rodziców, który nie mogli przyjechać z powodu zalanych ulic. W tym czasie trzeba było zapanować na wszystkim, z czym nie poradziły sobie dwie praktykantki. Nie ich wina. Znał to z doświadczenia, że żadne zajęcia teoretyczne nie przygotują cię do bolesnej rzeczywistości. Kiedy przyszła pora, aby odprowadzić resztę nagle wszystkie panie, które co chwile przychodziły zniknęły. Pojawiły się mamy Emmy i Olivii, lecz została mu jeszcze trójka i nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Siedział, więc z nimi w sali czekając na kogoś, kto powie mu, co zrobić. Odniósł dziwne wrażenie, że Sophie bardzo dobrze dogaduje się z chłopcami jakby się znali od dawna.
-Przepraszam za to całe zajście, ale były pewne problemy - przyszła Camile - widzę, że sobie dobrze radzicie. A Sophie się nie pochwaliła, że została starszą siostrą.
Dziewczynka uśmiechnęła się potwierdzając tą informacje.
-Ma na imię Isaac. Jest na razie taki mały i mi go jeszcze nie pozwolili wziąć na ręce a przecież jestem odpowiedzialną starszą siostrą.
-Skąd wiesz, że jesteś odpowiedzialną starszą siostrą, jak masz młodszego brata od niedawna - powiedział jeden z chłopców.
-Bo to się czuje - odpowiedział.
W czasie, kiedy dzieci zaczęły się kłócić to Camile powiedziała do Aomine.
-Mama Sophie jest w szpitalu, a jej ojciec jest u niej. Pracuje on z tatą chłopców, który zaraz po wszystkich przyjedzie.
-A nie mógł wcześnie. Ma już pół godziny spóźnienia - zdziwił się
-Przez ten deszcz musieli wypompowywać wodę z domów. Powinieneś wiedzieć, co znaczy służba publiczna.
-Rozumiem, że straż pożarna. Skąd to znam budzenie w środku nocy z powodu kryzysu.
-Dobra idziemy się ubrać - powiedziała już do dzieci.
Też się ubrał. Dyrektorka zagoniła go do sprzątania wszystkich liści, które podczas ulewy spadły z trzech drzew na teranie przedszkola. Ciekaw był, kto by to normalnie robił skoro w placówce pracują same panie. W tym czasie pozostała trójka rzucał sobie piłką. Chcieli mu pomóc, ale stwierdził, że zajmie to wtedy dużo więcej czasu. Przestali grać, kiedy zauważyli wóz strażacki parkujący przed budynkiem.
-S16 27 3c - powiedział aktualny posiadacz piłki.
-Co takiego?- zdziwił się.
-To typ samochodu. Jest najlepszy do odpompowywania wody - wytłumaczył drugi z braci.
Chcieli już wejść do budynku, nie było wyjścia z podwórka przedszkola, kiedy zostali zatrzymani przez trzech facetów.
-Jeszcze trochę musicie tu zostać -powiedział jeden i złapał w biegu jednego z chłopców.
-Wujek Tom - odezwał się trzymany bliźniak.
-Bierzmy się za sprzątanie, bo szef chyba będzie miał dosyć - odezwał się drugi.
-Gdzie tata?- spytał drugi z chłopców.
-Rozmawia z waszą panią. Widzę, że najsłynniejszy agent specjalny został też zagoniony do roboty - powiedział Tom.
-Jak widać - odpowiedział.
Od kiedy to straż pożarna sprząta liście w przedszkolach zastanawiał się. Gdyby pracowali sami poszłoby szybciej a z pomocą, która trochę przeszkadzała było ciekawiej. Dzięki temu poznał swojego sąsiada. James mieszkał z żoną i trójką dzieci. Brat żony był jednym z jego szkoleniowców. Zastanawiał się, który to był, bo nie pamiętam nazwisk. Obiecał sobie, że postara się dowiedzieć, który to. Gdy kończyli przeszła do nich dyrektorka z kolejnym strażakiem.
-Uważam, że mama przesadza. Dopóki są to kolczyki w uszach to mnie to nie przeszkadza.
-Jak ty to sobie wyobrażasz, córka komendanta straży pożarnej, wnuczka emerytowanego wojskowego i dyrektorki przedszkola ma mieć po trzy kolczyki w uszach. To niedopuszczalne.
Czyli nasza pani dyrektor to matka lub teściowa komendanta straży. Nie dziwne, że potrafi ich zagonić do sprzątania.
-To sama z nią porozmawiaj. Dobra chłopaki zbieramy się - powiedział szef - widzę, że swojego agenta specjalnego też zagoniłaś do roboty.
-Pilnuj swoich spraw i swojej córki.
Kiedy skończyli sprzątać i zbierali się do wyjścia zaczęło znowu padać.
-Jeśli chcesz to możemy cię podrzucić i tak mnie odwożą - stwierdził James - bo to chyba nie będzie problem? -spytał komendanta.
-Bez problemu. Czekamy tylko na Taige i jedziemy.
To niemożliwe. Czerwone włosy bliźniaków i to imię nie mogą być przypadkiem. I nie był.
-Możemy już jechać - powiedział Kagami wychodząc z budynku.
-Tata - krzyknęli jednocześnie bliźniacy i pobiegli do niego. Teraz widział mocne podobieństwo synów do ojca.
-Chcemy ci kogoś przedstawić - zaczęli go ciągnąć w jego stronę -to jest pan Daiki.
-Siema Bakagami - odezwał się. Nie wydawał się być zdziwiony jego obecnością.
-Hej Ahomine - odpowiedział.
-Co znaczy Bakagami i Ahomine? - zapytali chłopcy.
-Nic takiego - odpowiedzieli razem.
-Wy się znacie? - zapytał James. A oni spojrzeli na siebie.
-Można tak powiedzieć - odezwał się Taiga.
Mógł się tego domyślić. Diabeł zwie się Kagami.

2 komentarze:

  1. CO?! KAGAMI MA DZIECI?! OŻ, W MORDĘ, ALE JAZDA!
    Nie, no serio, genialny obrót spraw. Już tak właśnie jak czytałam i doszłam do momentu, gdzie chcieli, żeby poznał rodziców, to od razu wyczułam, że będzie jakaś akcja z Kagamim. Że może będzie jakimś wujkiem czy coś, ale ojcem? Zaszalałaś, no nie powiem xd
    Ej, one chyba nie są adoptowane, co? Nie, no nie mogą być, skoro mają czerwone włosy. Czyli wychodzi na to, że jest ich biologicznym ojcem. I jeszcze przez telefon mówił "kochanie", oj wyczuwam straszny ból i smutek w tym opowiadaniu. Spraw, żebym się poryczała, proszę, proszę.
    Nie, naprawdę jestem teraz strasznie ciekawa, jak dalej potoczą się te wydarzenia, Wygląda na to, że Kagami ma poukładane życie, rodzinę i jest mu dobrze. Czyli brak w jego życiu miejsca dla Aosia. Ale... jak to? No, bo no. Aoś taki uroczy był, kiedy niósł tego dzieciaka na rękach i wgl. Oni ojej no pasują do siebie. Aj, to chyba będzie jednak dramat, jak super, uwielbiam opowiadania, których nie tylko zakończenie, ale i ciągu dalszego nie umiem przewidzieć. No strasznie się cieszę, że natrafiłam na Twój blog, naprawdę.
    Dodam jeszcze, że bardzo podobał mi fragment pisany z perspektywy Kagamiego. Do tej pory był to Aoś, a punkt widzenia Taigi napisałaś bardzo ciekawie i przejmująco. Good job!

    No, to czekam z niecierpliwością na kontynuację. Do soboty!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, miałam rację w kwestii dzieciaczków :D Tyle dzieci, jeszcze rodzice i nawał pierdół, którymi muszą zajmować się "przedszkolarze", dostałabym niezłego pierdolca, gdybym przez tyle godzin była skazana na towarzystwo wrzeszczących smarków, brawa dla Aomine, że nie marudził i przyjął to zadanie na klatę :D Kagami będzie musiał się z wielu rzeczy wytłumaczyć, gdzie jest matka dzieci? A może one nie są jego, tylko jakiejś dalszej rodziny? Nah, to zostawiam sobie na później :D

    OdpowiedzUsuń